Kategorie artykułów

Sakrament małżeństwa (37)
Celebracja aktu małżeńskiego (46)
Miłość ludzka w planie Boga (69)
Czystość przedmałżeńska (15)
Płodność i planowanie dzieci (36)
Początek życia ludzkiego (10)
Wychowanie seksualne dzieci (10)
Orgazm (18)
Inicjacja, gra wstępna (33)
Ciąża i diagnostyka prenatalna (12)
Leczenie niepłodności (11)
Wstrzemięźliwość seksualna (42)
Poronienie (4)
Menopauza (5)
Choroby, trudne sytuacje (68)
Masturbacja (15)
Pornografia (13)
Seksoholizm (9)
Środki antykoncepcyjne (29)
In vitro (11)
Syndrom poaborcyjny (7)
Modlitwy małżeńskie (6)
Pożądliwość serca (54)
Podejście do grzechów seksualnych (58)
Historia i nowoczesność (35)
Stereotypy (51)
Zdrada (11)
Historie z życia (43)
O nas Kontakt

WESPRZYJ NAS

Czy przytulanie może stać się elementem terapii seksualnej?

Czy przytulanie może stać się elementem terapii seksualnej?

„Gdy opanujemy sztukę nawiązania głębokiego kontaktu podczas przytulania, będziemy w stanie przenieść tę głębię na kontakt seksualny.” David Schnarch

Można by zapytać: co ma wspólnego gest przytulenia z pomocą osobom zmagającym się z dysfunkcjami seksualnymi? Przytulanie jest gestem, którego przeciętny człowiek doświadcza w ciągu całego życia w zasadzie od samego urodzenia aż do późnej starości (w pierwszym przypadku – kiedy zaraz po narodzinach położna kładzie niemowlaka na piersiach matki, aby ta mogła go przytulić; w drugim przypadku – gdy dziadek lub babcia przytulają swoje wnuki). Badania i praktyka terapeutyczna znanego amerykańskiego psychologa klinicznego i seksuologa, Davida Schnarcha pokazała, że ten – wydawałoby się, banalny gest, został niejako na nowo odkryty. Jego twórca po wielu latach odnajduje w nim coraz to nowe znaczenia i funkcje w terapii par.

Z obserwacji różnych imprez okolicznościowych czy spotkań rodzinnych można dowiedzieć się, że paleta różnych typów przytulania jest szeroka: przytulenie jednym ramieniem, przytulenie „na niedźwiedzia”, objęcie z jednej strony, wydłużone objęcia, przytulenie z klepaniem po plecach, uwodzicielski uścisk. Każdy z tych gestów ma własny styl i znaczenie.

„Przytulanie aż do rozluźnienia”

W koncepcji, o której mowa nie chodzi o jakiekolwiek przytulanie. D. Schnarch nazwał to hugging till relaxed (przytulanie aż do rozluźnienia). Jak więc ma wyglądać „hugging till relaxed”?

Zdejmij buty, aby poczuć stopami podłogę. Staraj się zachować równowagę, stojąc na własnych nogach, nie opierając się, ani nie popychając partnera(ki). Skup się na sobie, swoim ciele, uspokój się. Obejmij i przytul drugą osobę. Poczuj, że jest ci dobrze. Pamiętaj, żeby głęboko i spokojnie oddychać. Wycisz się. Dostosuj swoją pozycję tak, żeby czuć się wygodnie. Rozluźnij się. Teraz będzie trochę trudniej, bo łatwiej jest się przytulić niż się rozluźnić. Początek bywa ciężki, bo większość ludzi nie potrafi odpuścić napięcia w ciele. 

Spore kłopoty mają zwłaszcza mężczyźni, trudno im być obejmowanymi. Wolą obejmować, bo czują podskórnie, że ich emocje (jako obejmowanego obiektu) mogą nie wytrzymać i znaleźć ujście np. w płaczu w ramionach ukochanej osoby. 

Z drugiej strony, coraz więcej kobiet także nie ma łączności ze swoim ciałem ze względu na chroniczny stres i także boi się bycia obejmowaną. Takie osoby reagują bardzo szybko chęcią wyrwania się z uścisku, przerwania go. 

Osoby praktykujące „przytulanie aż do rozluźnienia” zgłaszają myśli, które przychodzą im wtedy do głowy: „Myślałem o mojej matce, która biła mnie długą drewnianą łyżką po palcach”; „Wspominałam mojego ojca, który był agresywnym alkoholikiem”; „Przychodziły mi do głowy obrazy z wojny w Iraku”. 

Zdecydowanie nie o tym chcielibyśmy myśleć, będąc rozluźnionymi w ramionach ukochanej osoby. Dobra wiadomość jest taka, że częste przytulanie powoduje, że takie myśli są coraz rzadsze. 

Lęk przed bliskością

Nikt z nas nie jest wyposażony w urządzenie do „dobrego przytulania”. Ono zależy od tego, kim i jaki/a jesteś. Ludzie, którzy nienawidzą przytulania, mówią: „Najlepiej, jeżeli nie trwa długo, zaczyna mnie to drażnić”. Klasyczne przytulenie trwa tyle czasu, ile zabiera nam wymówienie frazy: „Sto dwadzieścia cztery”. Po tym czasie, jeżeli przytula nas osoba, której nie znamy albo znamy ją słabo, rodzą się w głowie pytania: „Dlaczego tak długo? Czy to ma już podtekst seksualny? Może będzie lepiej, jeżeli wysunę się z objęć”. Zwykle się wysuwamy, niektórzy się nawet… wyszarpują. 

Osoby, które w ogóle nie lubią się przytulać, nie umieją się także w przytulaniu zrelaksować, bo czują, że spada z nich emocjonalna zbroja, którą chcą za wszelką cenę zachować. Inni – relaksują się w silnym uścisku, bo potrzebują poczuć się trzymanym w ramionach drugiej osoby, chcą się dzielić chwilą. 

Na to, jak przytulamy i jak pozwalamy się przytulać, mają wpływ nasze doświadczenia z dzieciństwa, okresu dorastania.

Żeby przytulenie było zdrowe i mocne, potrzeba wewnętrznej równowagi i mocnego stania na ziemi. Pytanie – jak najlepiej skorzystać z tego gestu? To taki moment, w którym czas się zatrzymuje i nic poza wzajemnym uściskiem nie ma znaczenia. 

Ludzie, którzy się wzajemnie przytulają, ogarnia poczucie spokoju i pokoju – głębokie i wszechobecne. Właśnie tego szuka wiele osób – wcale nie kosmicznego orgazmu. 

Wielu ludzi nigdy tego nie doświadczyło, bo np. nie przytulali ich rodzice.  Oczywiście, nie ma powrotu do rodzicielskich przytuleń, których nigdy nie było – partner czy partnerka nie może być terapeutą dziecięcych traum. Ale jest to sposób na pewnego rodzaju wyrównanie deficytu przytulania. 

W obecnych czasach wydaje się, że ludzie bardziej obawiają się intymności i zbytniej bliskości niż seksu. Zanim przestają uprawiać seks, dużo wcześniej przestają się w ogóle całować! Są bardzo wrażliwi na to, jak wyglądają. Czy są szczupli i mają gładką skórę? Jednakże to tak naprawdę nic w porównaniu z tym, jak bardzo boją się ujawnić to, co mają w środku. Boimy się tak naprawdę tego, kim jesteśmy – tego, że ktoś zobaczy, jak bardzo jesteśmy niedoskonali. Możemy zrobić sobie liposukcję na cellulit, ale nie ma botoksu dla duszy.

Większość z nas miała doświadczenie (bądź mogła zaobserwować) trzymania w ramionach niemowlęcia. Z pewnością wielu z nas towarzyszyło ogromne wzruszenie, budziła się w nas delikatność, wrażliwość i uczucie miłości, nawet jeśli to dziecko nie było naszym własnym. Zachwycaliśmy się tym niepowtarzalnym zapachem jego skóry, malutkimi paluszkami chwytającymi nasz palec. Ta radość, tkliwość, chęć tulenia maleństwa, potrzeba okazywania mu w ten sposób miłości i szacunku dla nowego życia, zaczyna zanikać z biegiem czasu. 

Załóżmy, że ten sam niemowlak staje się nagle osobą dorosłą. Jak zmieniają się nasze emocje, uczucia i postawa wobec niego? Gdzie znika ten naturalny zachwyt nad drugim człowiekiem? Dojrzewające dzieci i ich rodzice zaczynają się przytulać, jakby byli najeżeni kolcami. Czy przytulenie dorosłego człowieka przychodzi nam z łatwością, tak jak wcześniej? 

Bliskość i seksualność

Z pewnością nasz odbiór tego doświadczenia będzie też uzależniony od płci przytulanego człowieka. Niestety powszechne jest wśród par przytulanie bez kontaktu emocjonalnego – wystarczy pomyśleć o powierzchownych gestach powitania, o zdawkowych uściskach dłoni, podczas których ręce i ramiona służą do zapewnienia sobie dystansu. Nawet, gdy się obejmujemy, potrafimy zachować poczucie oddalenia.

Małżeństwa często przyznają, że mocniej i bardziej naturalnie przytulają swoje małe dzieci niż siebie nawzajem. 

Wypacza to czasem relacje rodzinne i prowadzi małżonków do – fałszywego lub trafnego – wniosku, że mąż lub żona kochają dzieci bardziej niż swoją „drugą połowę”. Tym łatwiej o taką konkluzję, gdy dotykając współmałżonka, nie czujemy „iskry” czy seksualnych „wibracji”. Nieliczni zdają sobie sprawę, że powodem tego typu wątpliwości jest po części fakt, iż podtrzymanie długiego, odprężającego kontaktu fizycznego – a także tego gorącego, seksualnego – z wieloletnim partnerem wymaga większej dojrzałości niż w przypadku relacji z własnymi dziećmi.

Głównym źródłem problemu jest słabe zróżnicowanie obojga partnerów. Związane jest to m.in. z często spotykanym zjawiskiem uzależnienia swojego poczucia bezpieczeństwa, dobrostanu psychicznego i emocjonalnego od partnera. 

Kiedy stoimy pewnie i stabilnie „na własnych nogach” – w sensie emocjonalnym i fizycznym – będąc jednocześnie ze sobą w bliskim kontakcie, „przytulanie aż do rozluźnienia” pozwala zachować bliskość nawet wtedy, gdy partnera „zjada stres”. 

Jeśli potrafimy w takiej sytuacji zapanować nad własnym lękiem, nie ma potrzeby, byśmy, próbując kontrolować własne emocje,  dystansowali od partnera lub próbowali mu poprawić samopoczucie. Możemy trwać w bliskości – wystarczy, że sami zachowamy spokój.    

Z praktyki terapeutycznej Davida Schnarcha wynika, iż w momencie, gdy opanujemy sztukę nawiązania głębokiego kontaktu podczas przytulania, będziemy w stanie przenieść tę głębię na kontakt seksualny. I pomimo, że jest to interakcja, która nie zakłada nagości ani kontaktu genitalnego, to przynosi korzyści w sferze seksualnej, wliczając problem braku orgazmu (u obojga płci) oraz przedwczesny wytrysk i zaburzenia erekcji. Choć niekoniecznie stanowi całościowe rozwiązanie powyższych problemów, to ten rodzaj przytulania może stanowić punkt wyjścia w terapii i pozytywnie wpływa na jakość współżycia seksualnego.

Przed nami jeszcze ostatnie pytanie – jak długo powinniśmy się przytulać, aby miało to skutek terapeutyczny – również dla sfery seksualnej? Oddajmy głos autorowi „przytulania, aż do rozluźnienia”: 

Takie przytulenie powinno trwać 15 minut, najlepiej kilka razy w tygodniu. Ale radzę nie robić tego z zegarkiem w ręku ani nie stosować jako gry wstępnej przed seksem. Niech to będzie wyjątkowy moment w ciągu dnia poświęcony tylko temu. Generalnie: im częściej, tym lepiej. Niektóre pary mówią: „To działa”, już po kilku dniach systematycznych ćwiczeń. Inne potrzebują o wiele więcej czasu. Ale to zawsze działa. Im dłuższe i częstsze będą to „sesje”, tym lepiej. Często spotykam się z takimi wyznaniami: „Staliśmy tak nieskończoną liczbę razy, wyobrażając sobie, że robimy to, do czego nas pan zachęcał. Ostatniej nocy przestaliśmy traktować przytulanie jak techniki, a spróbowaliśmy popatrzeć na nie raczej jako na coś, co się wydarza między nami. Poczuliśmy głębokie wzruszenie, ponieważ to doświadczenie było lepsze od wielu zbliżeń seksualnych, do jakich dochodziło między nami przez lata. Było cudowne. 

Nie trzeba więc martwić się o to, czy praktykujesz przytulanie aż do rozluźnienia właściwie, za długo czy za krótko. To prosty sposób na obniżenie poziomu napięcia w małżeństwie, rodzinie, społeczności, w której żyjemy. I jaki tani!

 

Kamil Wojciechowski – absolwent seksuologii klinicznej w Instytucie Psychologii UAM w Poznaniu i teologii (Wydział Teologiczny UAM w Poznaniu). Prowadzi poradnictwo seksuologiczne. Prywatnie: mąż i ojciec czwórki dzieci.