W dziedzinie życia seksualnego trudno jest zachować wymagania moralności chrześcijańskiej i uniknąć grzechów. Moralizowanie, zachęcanie do zmiany seksualnych zachowań, stawianie surowych wymagań rozbija się często o niemożność ich zrealizowania. Bardzo dobra znajomość zasad Kościoła i szczera chęć przestrzegania przykazań Bożych nie rozwiązuje istniejących problemów seksualnych.
Katolicy zdają sobie bardzo dobrze sprawę z tego, że zachowanie moralności chrześcijańskiej jest możliwe tylko z pomocą Ducha Świętego. Na co dzień obserwują jak wielu z nich Bóg rzeczywiście przemienia i uzdalnia do życia ewangeliczną moralnością.
Obserwują również — także w swoim własnym życiu — jak trudno przychodzi człowiekowi otworzyć się na Boga i wypełnić Boże przykazania. Wszyscy doskonale wiedzą, że grzech jest nierozdzielnie związany z życiem każdego człowieka. Dlatego jedynym trwałym oparciem dla grzesznika jest miłosierdzie Boga, które nie ma granic, a nie jego własna doskonałość. Każdy bez wyjątku człowiek może ufać Bożemu miłosierdziu, o ile wyznaje pokornie swoją słabość i nie rości sobie prawa do dostosowywania nauki Kościoła do swoich grzesznych postaw1.Kościół głosi prawdę, że Bóg kocha człowieka nie ze względu na dobro, które on czyni, ale ze względu na niego samego. Bóg kocha człowieka takim, jakim jest. Także gdy jest zły, niepoprawny, grzeszny, odrzucający Boga. Bóg kocha grzesznika, a więc człowieka, który widzi, że nie potrafi żyć dobrze, ma poczucie winy, czasami pogardy do samego siebie. Człowiek znajdujący się w takiej sytuacji zdaje sobie wyraźnie sprawę, że przychodzi do Boga, aby za darmo otrzymać Jego przebaczenie.
Dwa podejścia do grzechów – prawne i biblijne
Przedsoborowa teologia moralna starała się tak klasyfikować grzechy, aby w sposób jednoznaczny określić każdą sytuację człowieka. Penitencjarz — księga pokut powstały w latach 1008-1012 normował każdy czyn seksualny przypisując mu odpowiednią kategorię winy. Czym poważniej oceniano dane zachowanie, tym poważniejszą winę mu przypisywano. Spotykając się z konkretnym grzechem wystarczyło odpowiednio go zakwalifikować, aby uzyskać jasność co do przewinienia człowieka. Jeżeli mąż współżył z żoną po pijanemu miał odpokutować 20 dni o chlebie i wodzie… Jeżeli kochankowie współżyli w miejscach publicznych 40 dni o chlebie i wodzie2. Dzieła tego typu miały pomóc kapłanom w rozeznaniu sytuacji i ujednoliceniu praktyki duszpasterskiej. Wpłynęły jednak negatywnie na rozwój teologii moralnej. Takie ujęcia sprawiły, że podejście do człowieka stało się bardzo legalistyczne. Bardzo szybko utożsamiono obiektywne zło z subiektywną winą człowieka. Spotykając się z konkretnym grzechem wystarczyło odpowiednio go zakwalifikować, aby uzyskać jasność co do przewinienia człowieka. Ten prosty schemat myślenia był aktualizowany przy rozstrzyganiu kwestii moralnych. Powielanie go pojawia się jeszcze dzisiaj w niektórych środowiskach kościelnych. W takim podejściu trudno jest odkryć istotę pojednania człowieka z Bogiem. Nie chodzi przecież o każdorazowe arbitralne ocenienie stopnia jego rzeczywistej grzeszności (jest to naprawdę niemożliwe), ale o nieustanne podejmowanie próby spotkania grzesznika — w jego konkretnej sytuacji egzystencjalnej — z kochającym go Ojcem. Klucz umożliwiający człowiekowi wyzwolenie się z jego grzechów seksualnych nie leży w surowości w stosunku do grzesznika. Nie jest jednak prawdą, że Kościół dopiero teraz zyskał taką świadomość. Już w XI wieku radzono kapłanom pytać kobiety o problemy seksualne „ze słodkością i delikatnością”3.
Zło zawsze szkodzi
Wielowiekowe doświadczenie Kościoła pokazuje, że grzechy natury seksualnej swoimi korzeniami mogą łatwo sięgnąć w najgłębszy, duchowy wymiar ludzkiego życia13. Przejawem tego wpływu jest osłabienie życia modlitwy lub rezygnacja z niego, wzrost poczucie winy uniemożliwiającego poczucie bliskości Boga, pojawienie się obojętności wobec Boga i lekceważenie Jego przykazań. Może się nawet zdarzyć, że u niektórych ludzi grzechy te są w stanie zniszczyć osobowość do tego stopnia, że szatan uzyskuje wpływ na życie człowieka14. Dlatego czyny te są określane w teologii moralnej jako «czyny wewnętrznie złe», tzn. takie które są sprzeczne z dobrem osoby, stworzonej na obraz Boży. Są one złe same z siebie niezależnie od ewentualnych intencji osoby działającej i od okoliczności w jakich zostały popełnione. Dobra intencja, szczególne okoliczności popełnienia grzesznego czynu mogą łagodzić ich zło, ale nie mogą go usunąć 15. Gdy człowiek dokonuje takiego czynu, wcale nie musi myśleć wyraźnie o bezpośrednim, świadomym i dobrowolnym odrzuceniu Boga, wzgardzeniu Nim, o zerwaniu relacji16. Może w ogóle o Bogu nie myśleć, ani nie uznawać za grzech swojego zachowania. Jednak sam czyn, który popełnia niesie z sobą krzywdę wyrządzoną Bogu i bliźniemu i zarazem tak wielkie zniszczenie osobowości grzesznika, duchowe zagrożenie, że sam z siebie jest poważnym naruszeniem porządku moralnego. Zło, które człowiek robi jest obiektywnie poważne (bez względu na intencje), a jego skutki mogą zwrócić się dramatycznie przeciwko samemu człowiekowi z ciemną i potężną niszczycielską siłą17. Człowiek sam sprowadza na siebie cierpienie (czasami naprawdę olbrzymie) przez to, że pogwałcił prawo natury. Nie Bóg go więc karze, ale sama ludzka natura, która nie zniosła dokonanego na niej gwałtu. Cóż z tego, że możemy usprawiedliwić daną osobę zdejmując z niej częściowo ciężar osobistej winy moralnej (dostrzeżmy jej ludzką niedojrzałość, szczerość intencji, zrozumiemy powagę motywów jakimi się kierowała) jeśli zło, które popełniła i tak zniszczyło jej zdolność do kochania współmałżonka, skomplikowało jej życie osobiste i rodzinne, doprowadziło do nałogu, zagroziło rozwodem, zwiększyło prawdopodobieństwo zabicia nienarodzonej istoty ludzkiej, odwróciło od Boga, albo już doprowadziło do tych tragedii.
W świetle powyższych refleksji łatwiej jest dostrzec różnicę pomiędzy głoszeniem wymagającego ideału moralnego a miłosierdziem. Miłosierdzie spotyka grzesznika, gdy ideału przedstawianego mu przez Kościół nie potrafił zrealizować. Obowiązkiem Kościoła jest jednak głosić wymagający ideał życia „w porę i w nie w porę” nie dlatego, że beztrosko i wprost ślepo uważa go za łatwy i bezproblemowy, ale dlatego, że ma taką misję. Nie chodzi o potępienie, ale ukazania gdzie leży przyczyna zła i cierpienia w życiu człowieka. Miłosierdzie jakim powinien oznaczać się Kościół, w popularnej interpretacji, polega na złagodzeniu a nawet zniesieniu trudnych i nieakceptowanych obecnie zasad moralnych. Miłosierdzie tak rozumiane jest utożsamiane z akceptacją zła. Głównym przykazaniem takiego „Kościoła” byłaby litość, która pozwala każdemu grzeszyć ile mu się podoba, licząc na to, że usprawiedliwianie i wybielanie zła uchroni człowieka przed tragicznymi skutkami jego grzechów. Takie myślenie jest nieudolną (choć chwytliwą) próbą imitowania bezgranicznej i bezinteresownej miłości Boga, która wyciąga człowieka (często przy jego oporze, ale nie wbrew niemu) z głębin nieszczęścia, jakie sprowadził na niego grzech18.
Nie powinno nikogo dziwić, że Kościół, który dostrzegając konsekwencje ludzkich wyborów w sferze seksualnej zawsze wykazywał tak wielką wrażliwość na jej problemy, troszczy się o ład moralny w tak ważnej sferze ludzkiego życia i czuje się zobowiązany głosić Ewangelię — Dobrą Nowinę o zbawieniu. Zasady moralne dotyczące życia seksualnego, które Kościół proponuje nie służą do tego, aby wepchnąć człowieka w jakieś ramy, w których nie jest w stanie szczęśliwie żyć, ale są drogą, która choć stroma, bezpiecznie prowadzi do przeżycia najpiękniejszych i najgłębszych uczuć miłości małżeńskiej, do coraz pełniejszego i radosnego przeżycia aktu małżeńskiego. Celem moralności nie jest więc ograniczenie człowieka i jego przeżyć, ale rozszerzenie — rozwój, który prowadzi do pełni człowieczeństwa objawionego jako ideał w osobie Jezusa Chrystusa (Ef 4,13). Gdy małżonkowie poprzez swoje złe czyny oddalają się od Boga zamykają się „na życie wieczne, na komunię wizji uszczęśliwiającej, miłości i szczęśliwości z Bogiem Ojcem, Synem i Duchem Świętym”19. Gdy zaś uznają, że ich czyny są przeciwne naturze człowieka i żyją zgodnie z nauką Kościoła Chrystus kształtuje ich na swój obraz, tak że rysy Jego Boskiej natury coraz bardziej jaśnieją w nich, piękno Boskiego obrazu coraz bardziej promieniuje przez ich czyny20. Dopiero w tej perspektywie można podjąć trud zachowania katolickiej etyki seksualnej21.
1 Por. R. Buttiglione, Etyka w kryzysie, Lublin 1994, s.157-167.
2 Por. J. Verdon, Le plaisir au Moyen Âge, s.73.
3 Por. D. Jacquart, C. Thomasset, Sexualité et savoir médical au moyen age, s.124.
4 Por. K. Horney, Neurotyczna osobowość naszych czasów, s.136.
5 J. Augustyn, Praktyka kierownictwa duchowego, Kraków- Ząbki 1996, s.54.
6 Por. EV nr 18.
7 Por. Tamże, nr 58.
8 Por. A. Cencini, Rozeznanie powołania w znaku nadziei: Aspekty duchowe i duszpasterskie, Kongres Duszpasterstwo powołaniowe w Kościołach lokalnych Europy, Rzym 1997, Warszawa – Katowice 1998, s.99.
9 Por. KKK nr 2352.
10 M. Dziewiecki, Osoba i wychowanie. Pedagogika personalistyczna w praktyce, Kraków, s. 105-106
11 VS nr 69.
12 PH nr 10.
13 Por. M. Szentmártoni, Psychologia pastoralna, Kraków 1995, s.78 –79.
14 Por. A. Posacki, Niebezpieczeństwa okultyzmu, Kraków 1997, s. 40-41.
15 Por. VS nr 81.
16 Por. tamże.
17 Por. tamże.
18 Por. R. Buttiglione, Etyka w kryzysie, s.158-159.
19 Tamże, nr 73.
20 Por. Cyryl Alkesandryjski, In D. Johannis Evangelium, T.III, 590, W: EV nr 73.
21 Por. W. B. Skrzydlewski, Etyka seksualna, s.88-90.