Dlaczego warto wybrać metodę Rötzera?
Piotr: W czasie przygotowywania tego odcinka żona zadała mi pytanie: Co spowodowało, że na początku naszego małżeństwa po lekturze podręcznika Rötzera (w pociągu z Poznania do Warszawy) chciałem byśmy przeszli na metodę Rötzera?
Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to fakt, że u Rötzera niepłodność zaczynała się nie czwartego dnia wyższej temperatury, ale trzeciego wieczorem. Widać było, że ktoś to opracował rzeczywiście dla małżeństw. Równocześnie spodobało mi się jasne tłumaczenie i logiczny sposób przekazu (podręcznik w formie samouczka z zaznaczonymi na czerwono stronami, których treść należy w pierwszej kolejności przyswoić w trakcie nauki metody). Nie bez znaczenia była też pewność metody potwierdzona wynikami badań naukowych. W tym czasie oboje z żoną byliśmy asystentami na państwowych wyższych uczelniach. Ja na wydziale Inżynierii Środowiska Politechniki Warszawskiej, a Renata na wydziale Geologii Uniwersytetu Warszawskiego. Pracowaliśmy w dziedzinach, w których stykają się nauki przyrodnicze i techniczne. Dlatego również argumenty proekologiczne nie były dla nas obojętne.
Reneta: Gdy mój mąż 20 lat temu zadecydował, że przechodzimy na Rötzera, wzięłam podręcznik i pomyślałam, że przeczytać mogę, a czy przechodzimy, to się okaże po lekturze.
W trakcie czytania zobaczyłam, że są tam opisane, obserwowane przeze mnie objawy płodności, których dotychczas nie umiałam właściwie zinterpretować, bo w książkach Fijałkowskiego, z których do tej pory korzystałam, ich nie było. Dowiedziałam się, że w fazie niższych temperatur każdy śluz jest płodny, a pierwszym objawem płodności poprzedzającym wystąpienie śluzu jest odczucie pluskania, bulgotania wewnątrz pochwy, które sama zaznaczałam na wykresie gwiazdką, a u Rötzera jest to tak zwany objaw wnikliwej obserwacji, oznaczany symbolem „w”. Tego „w” w pierwszej wersji metody nie było. Same kobiety zwróciły Rötzerowi uwagę, że coś takiego odczuwają. On to przeanalizował i uwzględnił. W czasie lektury podręcznika dowiedziałam się również, że ból owulacyjny, którego na próżno u siebie szukałam, nie ma na szczęście znaczenia diagnostycznego. Byłam mile zdziwiona też tym, że Rötzer przewidział odpowiednie tryby postępowania właściwie dla każdej sytuacji życiowej (choroba, nieregularne cykle, krwawienie nie będące miesiączką, okres poporodowy, premenopauza…).
Nie bez znaczenia było dla mnie też podejście Rötzera do małżeństwa i planowania rodziny. Jego podręcznik miał podtytuł „droga współodpowiedzialności”. Rötzer zwracał uwagę, że planowanie rodziny to sprawa obojga małżonków, co może sprzyjać lepszemu zrozumieniu i większej bliskości. Uważał też, że dobrze jest, gdy żona prowadzi obserwacje, mąż je zapisuje, a oboje razem interpretują. Podkreślił również, że okres rezygnacji ze współżycia jest czasem na czułość, której tak często kobietom brakuje (prawda!), małżeńskie rozmowy i rozwijanie wspólnych zainteresowań.
Piotr: Przeszliśmy na Rötzera z metody opisanej przez prof. Fijałkowskiego. Zdarza się, że nasi kursanci na rzecz Rötzera rezygnują ze stosunku przerywanego, prezerwatywy, pigułki hormonalnej, czy różnych wersji „autorskich” NPR. Natomiast Duszpasterstwo Rodzin Diecezji Warszawskiej zaczęło w pewnym momencie zamiast metody angielskiej propagować Rötzera, bo okazał się mniej rygorystyczny, bardziej przyjazny małżonkom i co najmniej równie skuteczny. Równocześnie miał świetnie opracowane metodycznie kursy dla użytkowników (około 50 prawdziwych kart cykli do praktycznego trenowania interpretacji, 9 godzin nauki w czasie 3 spotkań kursowych) i kurs nauczycielski (około 70 kart cykli, sporo teorii, 3-4 dni).
Renata: Dokładnie nauczyliśmy się metody Rötzera dopiero na kursie nauczycielskim. Wcześniej wydawało się nam, że wszystko umiemy, a do uczenia innych jest nam potrzebny tylko „papier”. Okazało się jednak, że co kurs, to kurs. Zarówno nauczycielski, który obejmuje 30 godzin zajęć i kończy się 5-godzinnym, przekrojowym egzaminem, jak i 9-godzinny kurs podstawowy dla użytkowników czy 16-godzinny kurs dla dociekliwych to solidna porcja wiedzy i ćwiczeń.
Doceniam to jako nauczyciel kształcący przyszłych użytkowników. Kurs podstawowy zawiera około 50 kart cykli. Natomiast prowadzony przez mnie Internetowy kurs dla dociekliwych (e-warsztaty) ciągle się rozrasta, ma aktualnie 4 części i trwa łącznie 16 godzin. Jako autorzy mamy z mężem na bieżąco możliwość aktualizowania i dokładania do kursu nowych treści i ilustrujących je kart cykli. Ich interpretacja przez uczestników kursu na wspólnej tablicy do rysowania on line pod okiem nauczyciela to niezły trening, a „trening czyni mistrza”. Lepiej skorzystać z cudzego doświadczenia, niż uczyć się na własnych błędach. Na kursie można też rozwiać swoje wątpliwości. W czasie szkolenia mamy cały czas łączność głosową przez Skype, więc staram się na bieżąco odpowiadać na wszystkie pytania. Jeśli nie znam odpowiedzi, to zapisuję pytanie i przekazuję je Radzie Naukowej INER-Polska. Jej członkowie odpowiadają albo przekazują pytanie dalej, do centrali w Wiedniu. W archiwum INERu w Austrii jest ponad 400 tysięcy kart cykli. Jest to największa taka baza danych na świecie, co daje doskonałą możliwość weryfikacji reguł, także przy wprowadzaniu jakichkolwiek zmian. Sami, ucząc metody Rötzera, nie poprawiamy jej według własnego „widzi mi się”. Wiemy doskonale, że kto wprowadza lub stosuje własną, „autorską” wersję, ten uzyskuje też „autorskie” wyniki i sam za nie odpowiada.
Autorzy:
- Renata i Piotr Zdulscy – instruktorzy INER-Polska.