Także w małżeństwie pojawiają się problemy z masturbacją. Często była ona praktykowana już wcześniej, przed małżeństwem, i wbrew nadziei, że w małżeństwie się problem wreszcie rozwiąże, nadal dręczy człowieka. Bez względu na przeszłość problem ten pojawia się wtedy, gdy z jakiś racji do współżycia zawczasu nie dojdzie.
U niektórych osób oprócz osobistego poczucia winy może rodzić się poczucie winy i wstydu wobec współmałżonka. Są osoby, które przeżywają onanizm tak silnie, że traktują go jako rodzaj zdrady współmałżonka. Podejście do masturbacji wpływa czasami na stosunek małżonków do czułości i pieszczot.
Osoby, które mają świadomość, że nie radzą sobie z panowaniem nad swoją seksualnością, silnie koncentrują się na sferze seksualnej. U wielu z nich życie zaczyna się toczyć od masturbacji do masturbacji, od kolejnego upadku do następnego. U osób religijnych i wrażliwych, to swoiste zafiksowanie na trudności, z którą nie mogą sobie poradzić, przeradza się w bieganie od spowiedzi do spowiedzi. Nierozwiązany problem wywołuje także oziębłość w praktykach religijnych. Złe się dzieje, gdy problem nie radzenia sobie ze swoją seksualnością zyskuje rangę jedynego grzechu traktowanego śmiertelnie poważnie. To on dyktuje częstotliwość spowiedzi albo stopień zaangażowania się w życie Kościoła.
Takie podejście może być przeniesione w małżeństwo i naznaczyć współżycie seksualne poczuciem zła, brudu, nieustannego zagrożenia grzechem. U ludzi masturbujących się pojawia się niepewność czy ich reakcje seksualne są znakiem miłości. Pragną okazywać miłość i jej szukają, ale równocześnie boją się swojej niezdolności do panowania nad sobą. Konflikt między miłością a zagrożeniem, darowaniem siebie a wykorzystaniem drugiej osoby rodzi napięcia wewnętrzne. Kobiety mają trudność w akceptacji swojego ciała, które zaczynają traktować jako poważny problem. Nie jest prawdą, że rozbudzone są bardziej przygotowane do podjęcia współżycia seksualnego. Niemożność zaprzestania tych czynności sprawia, że odrzucają cząstkę siebie. Zdarza się np., że pieszczenie łechtaczki, które doprowadzało je do onanizmu jest kojarzone jako czynność masturbacyjna także w małżeństwie. Jako taka wydaje im się zła i grzeszna. Z drugiej strony pragną i doznawać takich pieszczot ze strony męża w czasie aktu seksualnego.
Człowiek bardzo silnie przeżywający grzech masturbacji, chce z determinacją powiedzieć Bogu i sobie, że pragnie zerwać z nałogiem, który go dręczy. Szuka pomocy u Siły Wyższej. W praktyce pomoc ta ogranicza się do chwilowej ulgi psychicznej i czasowego uspokojenia sumienia. Pomimo szczerej woli zerwania z masturbacją trzeba nieustannie żyć w rozdarciu między pragnieniem wyciszenia swojej seksualności a natarczywym pragnieniem zaspokojenia seksualnego. Pragnieniem wolności od natarczywych doznań seksualnych a niewolą instynktów i popędów. Między pragnieniem czystości a doświadczeniem brudu. Między potrzebą bliskości Boga a świadomością nieustannego zrywania z nim miłosnej więzi. Takie konflikty (koncentrujące na samym zjawisku masturbacji i niemożności panowania nad swoim ciałem) nie pomagają, a wręcz przeszkadzają w uporządkowaniu sfery seksualnej. Dlatego w wielu przypadkach trzeba oddramatyzować problemy seksualne. Drogą do tego jest dostrzeżenie kilku pułapek, w jakie ludzie wpadają: nieprawdziwych założeń, fałszywych konstrukcji myślowych, które wikłają psychikę i sumienie w trudne niekiedy do wytrzymania przeciążenia.
Leczymy objawy czy przyczyny?
Jeżeli napięcia seksualne osiągają tak wielkie natężenie, że uniemożliwiają zajęcie się innymi sprawami i wymuszają częste doprowadzanie się do orgazmu, należy skoncentrować się nie na objawach, jakimi są czyny masturbacji, ale na poza seksualnych przyczynach tych napięć. O wiele ważniejsze jest reflektowanie, dlaczego dochodzi do takich sytuacji niż, nad samym faktem, że do nich dochodzi. Człowiek może nie potrafić wytrzymywać stresu w pracy, martwi się chorobę, ma problemy rodzinne, nie umie znosić samotności, ma obniżony obraz siebie, nie akceptować instynktownych poruszeń seksualnych, przeżywa silne deficyty emocjonalne, itp.
Rozładowywanie ich za pomocą masturbacji nie rozwiązuje problemów, ale jedynie je maskuje. Dlatego ten, kto ma problemy z masturbacją musi rozszerzyć pole świadomości – uświadomić sobie, że zajęcie się problemem nie może się ograniczyć tylko do konkretnej reakcji, czynu, zachowania, ale wymaga przypatrzeniu się czy gdzieś tam – w jego życiu, pełnym sprzeczności, buntów i frustracji, znajduje się klucz do wyciszenia napięć seksualnych. Jeżeli zrozumie, że źródłem masturbacji nie jest tak po prostu jego seksualność, to z tego odkrycia powinien wyciągnąć wnioski.
Po pierwsze, masturbacja sama w sobie, bez refleksji nad głębszym źródłem problemów seksualnych, nie jest warta zbyt dużej uwagi. Jest zjawiskiem powierzchownym i płytkim. Jako taka nie jest ciekawa, nie warto o niej za dużo rozmawiać i się nią interesować. Po drugie, dopóki nie rozwiąże się znacznie ważniejszych spraw będzie się ona i tak pojawiać, a walka z nią będzie podobna do walki z wiatrakami.
Przerobienie przykrych i bolesnych wydarzeń ze swojego życia jest tylko jedną stroną medalu. Drugą, o wiele ważniejszą, jest pozytywny rozwój. Jeżeli chce się skutecznie „walczyć” z masturbacją, to przede wszystkim należy się pozytywnie rozwijać ku pełni człowieczeństwa, aby wyrosnąć ze swojej niedojrzałości i jej objawów. Trzeba troszczyć się o rozwój przyjaźni z Bogiem i ludźmi, tworzyć klimat miłości w małżeństwie i rodzinie, rozwijać uzdolnienia, kwalifikacje zawodowe, mądrze zagospodarowywać czas wolny, uprawiać sport, itp. Gdy w wyniku tego wysiłku życie będzie coraz bardziej cieszyło, to wraz z wieloma innymi problemami zniknie także i masturbacja, jeden z…., bynajmniej nie najważniejszych, objawów niedojrzałości.
Naturalna dynamika seksualności – zaakceptować własne ciało
Osoba masturbująca powinna także odkryć naturalną dynamikę seksualności u ludzi już rozbudzonych. W umyśle człowieka przeżywającego masturbację jako zniewolenie kształtuje się specyficzne, idealistyczne wyobrażenie funkcjonowania cielesności. Wydaje się mu, że alternatywą dla silnych, niemożliwych do opanowania napięć jest wyciszona, prawie nieobecna seksualność. Spodziewa się, że osiągnie ten stan wtedy, gdy wreszcie upora się z problemem seksualnym. Myśli, że stan ciszy i wytchnienia, jaki chwilowo osiąga po masturbacji jest tym wzorcowym stanem. Ma nadzieję, że kiedyś będzie go umiał przedłużyć. Teraz zaś, niestety, może cieszyć się nim najwyżej kilka dni, zanim na nowo nie zacznie się zmagać ze szybko wzrastającym napięciem, które w konsekwencji doprowadzi go do upadku. Ważne, żeby sobie uświadomił, że ten stan ciszy nie jest żadnym wzorcem zdrowia, punktem odniesienia, idealnym stanem, który się kiedyś straciło, a w przyszłości będzie można odzyskać. Rozbudzony już człowiek, szczególnie mężczyzna, nie może oczekiwać nierealnych, wprost anielskich stanów i jeszcze je interpretować jako stany upragnionej wolności od napięć seksualnych.
Naturalna dynamika seksualności ma to do siebie, że naprzemiennie przeżywa się stany większej ciszy i zwiększonego napięcia seksualnego. U mężczyzn to naturalne napięcie jest związane z nieustanną produkcją spermy (mężczyzna produkuje 3000 plemników w ciągu sekundy), której nadmiar musi być w końcu usunięty. Ten proces fizjologiczny kończy się polucją nocną. Mężczyzna powinien znać dynamikę swojej seksualności, swój własny rytm i wiedzieć z jaką częstotliwością zdarzają się mu takie polucje. Mogą one mieć miejsce co dwa tygodnie albo jeden lub dwa razy w tygodniu. Nocne polucje jako wyraz naturalnego procesu fizjologicznego są nieuniknionymi sposobami pozbycia się przez organizm nadmiaru spermy, w przypadku gdy w tym czasie nie dojdzie do współżycia seksualnego.
Polucje nocne występują we śnie (mogą im towarzyszyć sny i wyobrażenia erotyczne), albo także na jawie, w stanie półsnu. Często po fazie głębokiego snu. Odbywają się wtedy na bazie czysto fizjologicznego odruchu, który nie może być utożsamiony z masturbacją. Takie rozładowania jako zdrowe, konieczne i naturalne nigdy nie są grzechem. Z wiedzy tej można wyciągnąć wniosek, że pożądanym stanem, który osoby masturbujące się powinny osiągnąć, nie jest zanik napięcia seksualnego, ale sprowadzenie go do takiego natężenia, aby umieć panować nad nimi w ciągu dnia. Małżonkowie wrażliwi na punkcie masturbacji muszą też pamiętać, że polucje nocne męża nie są przeżywane w samotności i może im towarzyszyć nawet odruchowe poszukiwanie bliskości cielesnej żony.
Kwestie moralne
Problem masturbacji trzeba dokładnie przeanalizować od strony moralnej. Obiektywna ocena wielkości grzechu rzadko pokrywa się z subiektywnym przeżyciem winy, stopniem niezadowolenia z siebie, psychiczną pustką, złością na siebie czy poczuciem oddalenia od Boga – różnymi stanami, jakie ogarniają człowieka po kolejnym upadku. Silne poczucie winy, a co za tym idzie, silne poczucie grzeszności nie pomaga wcale na drodze dojrzewania. W większości przypadków uczucia te nakręcają tylko spiralę pogardy dla siebie, wzmacnianej poczuciem zerwania więzi z Bogiem, utratą łaski uświęcającej. Nie można żyć w czystości z takim złym przeświadczeniem o sobie, o swoim oddaleniu się od Boga, albo o oddaleniu się Boga ode mnie – grzesznika. Tym bardziej, że przy każdym kolejnym upadku umacniają się te bolesne odczucia.
Ludziom, którzy męczą się z problemem masturbacji nie trzeba tłumaczyć, jak bardzo sfera seksualna jest plastyczna, delikatna, jak szybko można zaplątać się w problemy, z którymi potem przez długie lata nie można sobie poradzić. Właśnie oni lepiej rozumieją, że seksualność należy poważnie traktować, aby umieć wyrażać przez nią prawdziwą miłość. Tylko człowiek wolny ( anie przymuszony przez nałóg) i umiejący dawać siebie w darze drugiej osobie jest w stanie kochać. Piękną miłość można realizować poprzez akt małżeński a nie poprzez masturbację. Prawdziwe szczęście można osiągnąć oddając się małżonkowi z troską o jego przyjemność. Dając zyskuje się znacznie więcej. Kościół uważa, że masturbacja nie uczy miłości, oddania się drugiej osobie, obdarowywania przyjemnością kochanego małżonka. Samotne onanizowanie się jest namiastką radości – stanu jaki można osiągnąć tylko w akcie seksualnym. Dlatego Kościół sprzeciwia się pseudowychowawczym teoriom, które głoszą, że onanizm jest dojrzałą formą zaspokojenia potrzeb seksualnych. Dzisiaj żaden szanujący się lekarz, psycholog czy seksuolog nie powie, że zaspokojenie potrzeb seksualnych jest tak samo konieczne jak zaspokajanie głodu czy snu. W seksualności nie istnieje taki determinizm biologiczny jak w przypadku innych potrzeb biologicznych, chyba, że myślimy o zaburzeniach seksualności.
Katolicy nie zgadzają się także z ideologiami głoszącymi, że przeżywanie przyjemności „solo” jest lepsze i bezpieczniejsze niż we dwoje. Takie teorie pojawiły się wtedy, gdy ludzie rozwięźli seksualnie zaczęli bać się przygodnych stosunków seksualnych. Wtedy zaczęto w niektórych środowiskach (np. wśród homoseksualistów) promować inny styl życia – bezpieczne samozaspkojenie. Gdy odkryje się okoliczności powstania takiej propozycji łatwiej zrozumieć, że nie trzeba jej proponować ani wśród młodzieży, ani tym bardziej wśród małżonków.
Na terenie medycyny też dochodzi do manipulacji. Np. badania potwierdzają, że częste współżycie seksualne zmniejsza ryzyko pojawienia się raka prostaty. Wiedza ta pozwoliła na sformułowanie przewrotnego wniosku, że skoro aktywność seksualna zmniejsza ryzyko pojawiania się tej choroby, to także i częsta masturbacja zaowocuje podobnymi skutkami. Tą tezę pozytywnie przeformułowano w twierdzenie, że częste onanizowanie się przyczynia się do zdrowia człowieka. Głosi ona, że jeżeli chce się być zdrowym trzeba się często masturbować. Na gruncie takiego myślenia okazuje się, że profilaktyka raka wymaga rozbudzania seksualnego dzieci od najmłodszych lat, a nawet uczenia je masturbacji. Geneza takich medycznych poglądów ma swoje ukryte źródło. Przez całe wieki lekarze uważali, że siedliskiem spermy jest ludzki mózg i dlatego uznawali, że konsekwencją częstego masturbowania się (jak i współżycia) są choroby psychiczne. Łatwo można sobie obliczyć, że w myśl tej teorii – gdy ktoś masturbuje się, np. dwa razy dziennie, jeżeli ma małą głowę, to gdzieś po tygodniu może stracić cały mózg. Wtedy już będzie widać, że ma „problemy z głową”. Gdy przez całe wieki głosiło się błędne teorie, to teraz trzeba je prostować. Współcześnie już wiemy, że masturbacja nie wywołuje ani chorób psychicznych, ani utraty wzroku, ani nie prowadzi do impotencji, ani do niepłodności. Z punktu widzenia medycznego rzeczywiście nie szkodzi zdrowiu. Lekarze wypowiadają się jednak tylko o zdrowiu fizycznym.
Kościół szanuje poglądy medyczne. Jednak o jego stanowisku nie decydują lekarze. Patrzy się bowiem na człowieka z innej perspektywy. Masturbacja jest nieuporządkowaniem moralnym dlatego, że przeszkadza w rozwoju głębokiej relacji z drugim człowiekiem. Małżonek jest powołany do nawiązania tej relacji z zaangażowaniem narządów płciowych, poprzez współżycie seksualne. Służą one nie samozaspokojeniu, ale kontaktowi z kochaną osobą (obdarowaniu jej przyjemnością), a także powołaniu do życia drugiego człowieka. Medycyna nie ma dużo do powiedzenia o problemach relacji między ludźmi, stosunku do siebie samego (nie tylko do swego ciała) czy do drugiego człowieka. Erotoman też może być bardzo zdrowym człowiekiem, może nawet dzięki częstym kontaktom seksualnym nie zachorować na raka prostaty, a jednak jego relacja ze „upolowanymi” ofiarami jest poważnym problemem psychologicznym i moralnym. Gdy miesza się porządki pojawia się chaos w naszym myśleniu. Ten chaos panuje dzisiaj wśród lekarzy jednostronnie wykształconych.
Pomimo tego, że wielu ludzi zachęca innych do masturbacji, a przynajmniej jej się nie sprzeciwia, Kościół niezmiennie uznaje takie akty za poważnie nieuporządkowane moralnie (KKK 2352). Uznanie powagi obiektywnego zła danego czynu nie oznacza jednak osądu moralnego konkretnego człowieka. Dlatego czyniąc zło masturbacji nie popełnia się automatycznie grzechu śmiertelnego, zrywającego więź z Bogiem. Należy pamiętać, że grzechy ciężkie muszą dotyczyć nie tylko poważnych spraw, ale także być popełnione w pełni świadomie i w pełni dobrowolnie. Człowiek musi być w pełni wolny w decyzji zła. Tak jednak najczęściej nie jest. Dlatego surowa i rygorystyczna interpretacja grzechu masturbacji jest głęboko krzywdząca dla wielu wspaniałych i szlachetnych ludzi, którzy czynią w życiu wiele dobra, ale nie radzą sobie za dobrze ze swoją seksualnością.
Elementarnemu poczuciu sprawiedliwości sprzeciwia się pogląd, że człowiek, który w wielu innych dziedzinach życia stara się jak najlepiej zachowywać naukę Chrystusa tak łatwo może stracić zbawienie, grzesząc ciężko i śmiertelnie. Katechizm Kościoła Katolickiego przestrzega przed takim rygorystycznym rozumowaniem: „W celu sformułowania wyważonej oceny odpowiedzialności moralnej konkretnych osób i ukierunkowania działań duszpasterskich należy wziąć pod uwagę niedojrzałość uczuciową, nabyte nawyki, stany lękowe lub inne czynniki psychiczne czy społeczne, które mogą zmniejszyć, a nawet zredukować do minimum winę moralną” (KKK 2352). To roztropne stanowisko Kościoła jest słabo słyszany przez tych, którzy w ocenie moralnej nie chcą brać pod uwagę złożoności ludzkich decyzji. Rygoryzm moralny w podejściu do problemu masturbacji nie sprzyja jednak procesowi dojrzewania.
Czy po masturbacji trzeba zaraz przestać chodzić do Komunii św.?
Tego typu wątpliwości – chodzić czy nie chodzić do Komunii św? – najlepiej omawiać ze spowiednikiem. Można wtedy coś więcej powiedzieć o sobie. Są osoby, które szczerze walczą z masturbacją jako nałogiem i w tej walce potrzebne jest im wsparcie Pana Boga, nawet pomimo upadków. Komunia św. będzie dla nich wsparciem Jezusa Zmartwychwstałego w zmaganiach o czystość. Inne osoby potraktują możliwość Komunii św. jako kolejną okazję do samousprawiedliwienia i zlekceważenia problemu. Są osoby, którym zakaz chodzenia do Komunii tylko pogłębi chore spojrzenie na cielesność i seksualność, u innych zaś obudzi świadomość istnienia grzechu.
Trzeba jednak zwrócić uwagę, że od górne założenie, że po masturbacji nie można już pójść do komunii jest błędne. Wiele osób masturbujących się (ale także i małżonków po doprowadzeniu się do orgazmu poza stosunkiem seksualnym) momentalnie z tego powodu zaprzestaje chodzenia do Komunii Św. Taką praktyką wysyłają sobie bardzo złowrogie sygnały, że automatycznie popełnili grzech tak wielki, że zerwali całkowicie wieź z Bogiem. Nie przyjmować od razu Komunii, to mówić sobie, że ma się na sumieniu tak wielkie przewinienie, że nie pozwala ono już na życie blisko Boga, w przyjaźni z Nim. Pomimo dobrego życia, troski o małżeństwo i rodzinę, uczciwej pracy, uczęszczania do Kościoła i tak kilka razy w miesiącu grzeszą śmiertelnie? Takie oceny sprawiają, że ludzie wrażliwi, mający delikatne sumienie, najczęściej kobiety bardzo szybko odchodzą od Boga i pogrążają się w duchowej apatii, i to wtedy, gdy widząc problemy, lepiej by było zbliżyć się do Niego. Przed własnym rygoryzmem niszczącym dobry obraz siebie i prawdziwy obraz Boga można się bronić zachowując się całkowicie odwrotnie – przyjmując Jezusa Chrystusa w Komunii św., pomimo tego, że pojawił się problem masturbacji. ważna jest tu motywacja – przychodzę do Jezusa dlatego, żeby się ten problem nie rozwinął, żeby nie stracić sensu walki i nie pogrążyć w nałogu. Idąc do Komunii człowiek wysyła sobie samemu sygnał, że poprzez swój czyn nie stracił więzi z Bogiem, być może ją osłabił w jakimś stopniu, ale nadal żyje w przyjaźni z Nim. Przychodzi nadal do Chrystusa w swojej słabości, bo potrzebuje Jego miłości, pomocy, siły, przyjaźni.
br. Ksawery Knotz