Mam wątpliwości etyczne, dotyczące pożycia małżeńskiego. Jesteśmy z mężem ludźmi wierzącymi, a żywa relacja z Bogiem jest dla nas źródłem szczęścia i radości. Nie chcemy niszczyć jej grzechem. Problem w tym, że nie do końca wiemy, gdzie ten grzech się zaczyna i gdzie kończy w czasie wstrzemięźliwości.
Wiemy, że masturbacja jest grzechem, że czyniona razem, ale bez aktu małżeńskiego – również. Moje pytanie brzmi: czy w okresie wstrzemięźliwości seksualnej dopuszczalne są jakiekolwiek formy pieszczot, jeżeli wiemy, że najniewinniejsza z nich, np. dotyk dłoni, doprowadzi do orgazmu? Czy przy tak niskim progu pobudliwości, aby nie grzeszyć, skazani jesteśmy na odwracanie się do siebie plecami? Czy mamy prawo sami wyznaczać sobie granice?
Dotyka Pani szerszego problemu, jakim jest podejście do ludzkiego ciała. To ciało i jego reaktywność zostały stworzone przez Boga i dane jako dar dla małżonków, aby się cieszyli swoją miłością. Równocześnie wiemy, że w ludzkim sercu (nie w ciele) jest tendencja do uprzedmiotowienia człowieka, który za pomocą drugiej osoby zaspokaja swoją potrzebę seksualną. Mamy się uczyć rozpoznawać poruszenia „serca”, które są źródłem dobra i zła, aby umieć je dojrzale rozróżniać i kwalifikować. To wybory w sercu, a nie samo rozbudzenie ciała, decydują o grzechu.
Nie można w małżeństwie żyć w lęku przed bliskością, przytuleniem, dotykiem i pobudzeniem się. Z tego powodu istotnym i rozstrzygającym kryterium jest dopiero przyzwolenie serca, ściślej – woli, czyli pojawienie się wewnętrznej zgody na dążenie do zaspokajania się poza pełnym aktem seksualnym. A ten wybór nie musi pojawić się od razu wraz z silnym pobudzeniem, a nawet i jego rozładowaniem. Zawsze istnieje dylemat, w jakiej mierze człowiek jest odpowiedzialny za taką sytuację. Próbując dokonać oceny moralnej, trzeba zdawać sobie sprawę, że reakcja zmysłowości pojawia się niezależnie od woli człowieka, chce wybrzmieć do końca i nie ustępuje automatycznie wtedy, gdy człowiek jest jej przeciwny. Czymś innym jest „nie chcieć” się rozbudzić, a czymś innym „nie doznawać” rozbudzenia.