Manicheizm rozpowszechniał się w III i IV wieku po Chrystusie. Jego misje mnożą się w „całej Europie, północnej Afryce i w Azji Mniejszej. W V wieku zaczyna się pewien regres, zaś w VI stuleciu w Europie wydaje się zanikać, nadal jednak istnieje w pewnych centrach (np. w Afryce w VIII w.)”1.
Jego doktryna opierała się na przeświadczeniu, że świat i człowiek powstali w wyniku walki pomiędzy dwoma przeciwstawnymi sobie pierwiastkami: światłem i ciemnością.
Ten dualizm ujawnia się w człowieku ciągłą walką pomiędzy dobrym pierwiastkiem, który stanowi duszę, a ciałem będącym dziełem szatana, więc złem. Dlatego zadanie człowieka polega na przezwyciężaniu zła, jakim jest jego ciało. Moc Złego Ducha objawia się pożądaniem dotyczącym wymiaru seksualnego. Podniecenie cielesne jest więc przejawem demonicznej siły, która zamieszkuje cielesność człowieka a dziecko zrodzone w wyniku tej żądzy należy do diabła. „«Prawdziwa religia» polega na ucieczce z więzienia zbudowanego przez demoniczne moce i na przyczynianiu się do ostatecznej zagłady świata, życia oraz człowieka”2.
Można sobie wyobrazić, jakie napięcia pojawiały się w człowieku w następstwie przyjęcia podanej wizji ludzkiego ciała. Przeżycia związane z seksualnością stawały się koszmarem codziennego życia. Potęgowała go obecność osoby płci przeciwnej, która uaktywniała pragnienia seksualne, a tym samym wzmożone działanie i ataki szatana. W takiej perspektywie akt seksualny małżonków był zawsze grzeszną czynnością i wyraźnym potwierdzeniem, że są oni nadal poddani władzy diabła. Miłość do drugiej osoby rodziła chęć kontaktu cielesnego z nią. Im większe było ludzkie pragnienie, tym bardziej rosła pogarda dla samego siebie, swojej cielesności i ostatecznie także do osoby, która wyzwoliła w człowieku grzeszne poszukiwanie miłości. Nieszczęśliwy człowiek jedyną ulgę w swoich cierpieniach mógł znaleźć w oczekiwaniu na pośmiertne wybawienie z niewoli ciała. Jednak im większe było oczekiwanie, tym większe odczucie beznadziejności życia w ciele. Nieakceptacja cielesności i pogarda dla niej rodziła negację sensu życia i nienawiść do tak stworzonego świata. W manicheizmie nie było miejsca na radość z życia i miłości.
„Wszelkie sukcesy związane z głoszeniem tej nauki nie powinny nam przesłaniać faktu, że manicheizm był traktowany jako herezja par excellence, gwałtownie krytykowany nie tylko przez chrześcijan, Magów, Żydów i muzułmanów, ale również przez gnostyków takich, jak mandajczycy i filozofów, np. przez Plotyna”3. Zewnętrzne podobieństwa między smutkiem ludzi nękanych chorobami a smutkiem tych, którzy uważali, że ciało ludzkie pochodzi od szatana, nie mogą nam zatrzeć istotnej różnicy między doktrynalną negacją współżycia seksualnego, a psychologicznymi uwarunkowaniami człowieka, który z powodu chorób bał się podejmować tej ludzkiej czynności. Rozbieżność między tymi dwoma postawami rysuje się wyraźnie nawet wtedy, gdy dostrzeżemy wpływy gnozy na chrześcijaństwo. Jest to możliwe, ponieważ manicheizm pod różnymi postaciami ciągle pojawia się w Europie np. w średniowieczu w sekcie bogomilów w X wieku. Aż do ceremonii inicjacji, która zobowiązywała do wyrzeczenia się współżycia seksualnego w małżeństwie, adepci sekty byli uważani za stworzenia diabła. Jako tacy mogli oni oddawać się rozpuście seksualnej. Mesalianie np. organizowali orgie seksualne. Jednak przywódcy sekty z pewnością zachowywali wstrzemięźliwość seksualną. Taki rodzaj stopniowalnej moralności zależnie od poziomu wtajemniczenia wyjaśnia dlaczego istnieją sprzeczne oskarżenia kierowane wobec tych grup. Jedni zarzucają im rozpustę seksualną, inni potępienie małżeństwa i zakaz współżycia seksualnego, negację seksualności i radykalną niechęć wobec prokreacji4. Podobne problemy pojawiły się w XII wieku wraz z powstaniem seksty katarów, której nauczanie cieszyło się dużą popularnością wśród prostego ludu. Także i oni potępiali małżeństwo i prokreację. Eliade uważa, że „Pewna «tendencja manichejska» stanowi integralną część duchowości europejskiej”5.
Wydaje się, że w samej naturze człowieka tkwi tendencja do rozdzielania duszy i ciała. Jeżeli dawniej przewartościowano duszę, pomniejszając przesadnie znaczenie ciała, to dzisiaj przewartościowuje się ciało, zapominając w ogóle o duszy. Chrześcijaństwo zawsze podkreślało jedność człowieka walcząc między innymi z gnozą, która była dualistyczna. Dualizm duszy i ciała nie został jeszcze przezwyciężony, ale nadal się rozwija. Od czasów Kartezjusza mamy do czynienia z nowym jego wtargięciem w kulturę europejską. Ma on realny wpływ na nasze życie, kształtuje myślenie. Tym razem nie zapomina się o ciele, ale zapomina się o duchu. Od XVIII wieku duch zaczął zanikać. „Naprzód opuścił niebo, potem ziemię; przestał być pierwszą przyczyną i pierwotną zasadą wszystkiego, co istnieje. Niemal równocześnie usunął się z ciała i ze świadomości. Dusza — pneuma, jak mówili Grecy — jest tchnieniem i to tchnienie wreszcie rozwiało się w powietrzu”6. Nowożytny racjonalizm, zapominając o duchu, zaowocował radykalnym wyniesieniem ciała. Człowiek postrzegany tylko jako ciało stał się bliższy zwierzęciu, niegodny troski, miłości, opieki. Jego ciało zaczęto „traktować nie w kategoriach specyficznego podobieństwa do Boga, lecz w kategoriach podobieństwa do wszystkich innych ciał w przyrodzie, które człowiek traktuje jako tworzywo dla dóbr konsumpcyjnych. Zastosowanie tych samych kategorii do człowieka jest olbrzymim zagrożeniem. (…) W takim ujęciu antropologicznym rodzina ludzka żyje poniekąd w epoce nowego manicheizmu, w którym ciało i duch są w sobie radykalnie przeciwstawione. (…) Człowiek w tym horyzoncie myślenia przestaje być osobą i podmiotem. Staje się wbrew zamierzeniom i deklaracjom wyłącznie przedmiotem. I tak na przykład, cywilizacja neomanichejska prowadzi do pojmowania ludzkiego seksualizmu raczej jako terenu manipulacji i eksploatacji niż jako przedmiotu (…) odwiecznego podziwu”7.
W środowiskach, gdzie wpływ neomanicheizmu jest najsilniejszy, dostrzega się olbrzymie spustoszenie nie tylko w sferze ducha, ale i ciała. „Współczesna cywilizacja (…) sprzyja rozwojowi powierzchownych kontaktów uczuciowych i seksualnych. W ten sposób człowiek nie mając czasu na zdobycie głębszych uczuć, wyżywa się erotycznie w sposób powierzchowny, co obniża natężenie rozkoszy. Oderotyzowanie, degradacja erotyzmu właściwego, a rozwój erotyzmu praktycznego, w którym nie przeżycie emocjonalne i ich natężenie są celem samym w sobie, lecz wartość użytkowa partnera obniżają rozkosz odczuwaną we współżyciu seksualnym”8. Powierzchowne związki seksualne niszczą w człowieku zdolność do tworzenia trwałej i głębokiej więzi z drugą osobą, do jej bezinteresownego kochania i poświęcenia się dla niej. Sprowadzając siebie do poziomu istoty posiadającej jedynie życie biologiczne, którego prawa determinują procesy psychiczne, człowiek zamyka się na świat wyższych wartości, takich jak prawda, dobro, miłość, piękno, poświęcenie, wierność. Ostatecznie zamyka się także i na Boga. Uczucie intensywnej przyjemności, którą dostarcza aktywność seksualna, traci swój urok w towarzystwie coraz bardziej przemożnego uczucia samotności, jałowości, bezsensowności życia. Wyeksploatowany seksualnie człowiek coraz głębiej pogrąża się w egzystencjalnej pustce, która zamiast obiecanego szczęścia rodzi u niego nerwicę seksualną. Współżyciu seksualnemu coraz częściej towarzyszy brak radości, brak szacunku do własnego ciała, zawężenie świadomości, osłabienie zdolności do przeżywania kontaktów z innymi ludźmi, zubożenie świata uczuć. Polityka moralności permisywnej „spowodowała degradację Erosa, skorumpowała ludzką wyobraźnię, wyjałowiła wrażliwość a wolność seksualną zamieniła w maskę, pod która się ukrywa zniewolenie ciała”9.
Kierunek współczesnych przemian obyczajowych sprawił, że zaczęto o wiele bardziej niż w poprzedniej epoce akceptować przyjemność seksualną, dowartościowano rolę uczuć; ludzie przestali kojarzyć seks ze złem, oswoili się na tyle z tą tematyką, że potrafią łatwiej mówić o tak ważnych sprawach jak ich pożycie intymne. Zaczęli otwarcie poszukiwać rozwiązania swoich problemów seksualnych, czytać, radzić się. Są to przemiany, które Kościół dostrzega i akceptuje. Nie popiera jednak wszystkich przemian. Choć znikły problemy z przesadnie rygorystycznym traktowaniem sfery seksualnej, to jednak pojawiły się nowe związane z bezgraniczną afirmacją wszelkich poruszeń ciała. Miejsce oziębłości seksualnej kobiet zajęła impotencja mężczyzn , która dopiero w II połowie XX wieku stała się chorobą cywilizacyjną. Badania wykazują, że cierpi na nią 30 milionów Amerykanów. W krajach Zachodu dotyka ona 10-12% populacji męskiej. Istotne jest, że 60-70% przyczyn tej choroby wynika z problemów natury psychologicznej10. W dramatycznym tempie rozwijają się choroby weneryczne, każdego roku zapada na nie 13 milionów Amerykanów11. Ilość ludzi, którzy wymagają terapii po aborcji wzrasta rocznie o 200 milionów (liczba ta obejmuje około 50 milionów kobiet, które się jej poddały, ich mężów i żyjące dzieci, a także sztab lekarzy i pielęgniarek, którzy przeprowadzili zabieg). Ilu ludzi ma poczucie wykorzystania seksualnego, przemocy, niezdolności do panowania nad swoimi popędami? Mamy miliony istot, których życie seksualne zostało w mniejszym lub większym stopniu zaburzone.
Prawdopodobnie na początku lat sześćdziesiątych moralność permisywna mogła wydawać się szansą wyzwolenia człowieka. Wtedy można było jeszcze wierzyć, że rezygnacja z tradycyjnej etyki seksualnej przyniesie zapowiadane szczęście. Takie poglądy wypowiadane współcześnie są oznaką ignorancji wobec faktów, które można udokumentować. Dlatego ryzykowne wydaje się twierdzenie, że współcześni ludzie są bardziej szczęśliwi niż ich przodkowie, którzy prowadzili znacznie bardziej ascetyczny i surowszy tryb życia. Dzisiaj nie mamy już żadnych powodów, aby oznaki rozprzężenia seksualnego witać z radością jako zwiastuny nowych, lepszych czasów. Człowiek wyzwolony z norm moralności chrześcijańskiej wcale nie pozbył się niepokoju i poczucia winy, które właśnie dzisiaj stają się zjawiskami chorobliwymi12. Nie jest więc prawdą twierdzenie, że dopiero w XX wieku nastąpił pozytywny przełom w podejściu do seksualności13.
Kościół, który stanowią ludzie wychowani w konkretnej kulturze, nigdy nie był wolny od wpływów danej epoki. Tak jak wielu jego przedstawicieli w przeszłości ulegało tendencji, którą uogólniając można by nazwać tendencją manichejską, tak wielu współczesnych teologów wspiera współczesny neomanichejski dualizm. Zarówno oni jak i ich poprzednicy cieszą się dobrą opinią, szacunkiem a niektórzy nawet i sławą ludzi postępowych. Nie zmienia to faktu, że obie skrajności są szkodliwe dla człowieka. Powoli jednak chrześcijanie odzyskują dystans do tych prądów umysłowych, które powszechnie oddziałują na ich myślenie. (też wyciąłem 1 zdanie) Wraz z uświadomieniem sobie konsekwencji, jakie płyną z przyjęcia skrajnych koncepcji antropologicznych, staje się oczywistym, że tylko integralne spojrzenie na człowieka daje szansę przezwyciężenia ujęć dualistycznych, nieustannie tkwiących w ludzkim umyśle. Powrót do chrześcijańskiej wizji człowieka jako ciała uduchowionego lub jak kto woli ducha ucieleśnionego odsłania piękno i mądrość nauki Kościoła. Dąży ona do równowagi między przeciwstawnymi tendencjami, które tkwią w naturze człowieka.
1 M. Eliade, Historia wierzeń i idei religijnych, Warszawa 1994, s.257.
2 Tamże, s.257.
3 Tamże, s.257.
4 Por. S. Runciman, Le manichéisme médiéval. L’Hérésie dualiste dnas le christianisme, Paris 1972, s.158-159.
5 M. Eliade, Historia wierzeń i idei religijnych, s. 257.
6 O. Paz, Podwójny płomień. Miłość i erotyzm, Kraków 1996, s.175.
7 LR nr 19.
8 K. Imieliński, Seksiatria. Patologia seksualna, T.II, Warszawa 1990, s.61.
9 O Paz, Podwójny płomień. Miłość i erotyzm, s.169.
10 Por. G. Gargione, Psicologia del sesso, Roma 1997, s.192.
11 Por. A. Lichtarowicz, Ryzyko i hazard medyczny, W: Międzynarodowy kongres o godności macierzyństwa 6/7 VI 1998, Warszawa 1998, s.104.
12 R. May, Miłość i wola, Poznań 1998, s.36 –45.
13 M. Czachorowski, Nowy imperializm, Warszawa 1995, s.17-18.