Istnieje opinia, że małżonkowie chrześcijańscy potrafią cieszyć się większym szczęściem z miłości niż reszta populacji. W stwierdzeniu tym nie chodzi o obronę poglądu, że współżyciu seksualnemu chrześcijan towarzyszy jakiś nadzwyczajny wzrost natężenia tej rozkoszy, ale przekonanie, że chrześcijanie przeżywają ją w otoczeniu coraz głębszych, bardziej duchowych uczuć wzajemnej miłości.
Miłość nadaje nowego sensu przeżyciu przyjemności i w pełni je wyzwala. Obecność przyjemności seksualnej towarzyszy spotkaniu kochających się małżonków. Bóg w pełni akceptuje to ludzkie odczucie, pozwala nim się cieszyć w akcie małżeńskim. „Sam Stwórca sprawił (…), że małżonkowie we wspólnym, całkowitym oddaniu się fizycznym doznają przyjemności i szczęścia cielesnego i duchowego. Gdy więc małżonkowie szukają i używają tej przyjemności, nie czynią niczego złego, korzystają tylko z tego, czego udzielił im Stwórca”1. Orgazm u mężczyzny pojawia się wraz z częstotliwością ruchów frykcyjnych. U kobiety pojawia się gdy jest pocierana łechtaczka, co dzieje się także w czasie penetracji. Orgazm wzmacnia uczucie bliskości i jedności z małżonkiem, które obejmuje całe ciało.
Intencją Ewangelii jest właśnie takie całościowe przeżywanie aktu małżeńskiego. Przywrócenie aktowi seksualnemu pełnej godności dokonuje się poprzez odkrycie, że jest on znakiem prawdziwej i trwałej miłości osób, a nie tylko wyrazem pożądania ludzkiego ciała. Przyjemność współżycia seksualnego ma więc swoją piękną rolę do spełnienia, ale tylko wtedy, gdy się nią dzieli, obdarza drugą osobę, gdy jest przeżywana w dialogu, w komunii z nią. Jeżeli współżycie seksualne zmierza do wytworzenia tak głębokiej międzyosobowej relacji – prawdziwej miłosnej więzi – wówczas przyjemność, której małżonkowie zaznają, identyfikuje się z tworzonym dobrem. Jawi się więc im jako wspaniała i pożądana i taką jest rzeczywiście.
Przyjmując integralne spojrzenie na człowieka (właściwe dla chrześcijaństwa), należy się troszczyć zarówno o życie duchowe małżonków, jak i satysfakcję seksualną przeżywaną w ciele. Przyjemności seksualnej, jakiej doświadczają małżonkowie, nie można uznać tylko za prostą reakcję cielesną. Ciało nie jest i nie może być wyłączone z uczestnictwa w radości duchowej. Zadowolenie i przyjemność seksualna mogą być odkryte jako uczestnictwo ciała w głębszej radości psychicznej i duchowej. Doświadczenie to prowadzi do spotkania z Bogiem, które – choć dokonuje się w głębi duszy człowieka – nie ogranicza się tylko do duchowych przeżyć, ale przenika całego człowieka, angażuje jego cielesność i wpływa na jej funkcjonowanie. Tak rozumiane misterium miłości chrześcijańskich małżonków przekracza prostą namiętność.
Namiętność najczęściej rozumiemy jako stan, w którym umysł zostaje zdławiony pod wpływem brutalnego uczucia, jakim jest pożądanie. Zdolność do wyboru zostaje zduszona i zdegradowana do poziomu czysto biologicznej reakcji, nie mającej nic wspólnego ze sprawami ducha. Takie rozumienie namiętności przeszkadza w odkryciu istnienia wyższych wymiarów doświadczenia seksualnego. Wyższa forma przeżycia charakteryzuje się tym, że „jakaś wartość trafia człowieka tak mocno, że wybija go z normalnego rytmu życia, traci on w pewnym sensie grunt pod nogami, porzucając (…) stan trzeźwej oceny i chłodnej decyzji. Efektem tego stanu nie jest jednak wymazanie rozumu, lecz na odwrót – jego niezwykłe uniesienie w rejony intuicyjnego pojmowania, które wcale nie jest irracjonalne, lecz obdarzone ponad racjonalnym światłem. Ta wyższa forma wytrącenia z normalnego stanu ducha nie pozostaje w żadnej sprzeczności z rozumem, gdyż nie tylko nie zaciemnia ona naszego ducha, lecz przeciwnie – obdarza go pełnią światła. Faktem jest jednak, że sprawy dnia codziennego schodzą tu na plan dalszy, ustępując miejsca wielkiemu, bezpośredniemu przeżyciu. Owa „ekstaza”, w najszerszym rozumieniu tego słowa, w samej swej istocie przeciwstawia się jakiemukolwiek zniewoleniu i naruszeniu naszej wolności. Nie detronizuje naszego wolnego centrum osobowego, nie usuwając przemocą rozumu i woli, domaga się usankcjonowania przez owo centrum i odwołuje się do niego. Ekstaza ta poprzez swój charakter daru jest podźwignięciem ku wyższej formie wolności, kiedy nie tylko wola, ale i serce daje właściwe odpowiedzi. Uwalnia od krępujących nas więzów. (…) Zostajemy porwani ku górze i ogarnięci wyższą wolnością. W pierwszym wypadku jakaś siła spycha nas coraz głębiej, poniżej poziomu naszego normalnego życia, w drugim zostajemy uniesieni ponad codzienność przez coś, co nas przewyższa”2.
Namiętność rozpatrywana w takim kontekście jest nie tylko reakcją ciała, ale manifestacją i zarazem intuicją spotkania, które odbywa się w warstwach najbardziej duchowych kochających się małżonków. W namiętności jest ukryte pragnienie coraz większej intensywności; głębszej miłości, ostatecznego spełnienia – ukryte poszukiwanie, którego kres sięga nieskończoności. Pod wpływem łaski Bożej namiętność staje się cielesnym wyrazem tchnienia duszy, które ogarnia warstwę cielesną człowieka i równocześnie wznosi ją ku duszy.
Podczas aktu małżeńskiego człowiek ma możliwość dosięgnąć „w czasie i w przestrzeni (…) tej warstwy tajemniczej (misterium), która go separuje na chwilę od reszty świata. Mówienie jedynie o żądzy, o szukaniu przyjemności jest ograniczeniem relacji intymnej małżeństwa, które można porównać do osiągnięcia umiejętności czytania liter alfabetu bez zrozumienia, do czego one służą. (…) Namiętność nie jest więc ani celem, ani środkiem, jest ona rodzajem języka, który odbija dźwięk dochodzący z głębi dwóch istot, które są sobie wybrane i które celebrują razem swoją jedność”3. Namiętność rozpatrywana w nowej perspektywie „kieruje się ku największej pełności życia, a nie ku zaspokojeniu braku”4.
Miłość pomiędzy małżonkami, która wyraża się w akcie płciowym, powoduje, że cielesność człowieka zostaje wyniesiona w kierunku nieba. Ekstazę związaną z radością współżycia seksualnego można porównać do szczęścia życia wiecznego. Dlatego akt małżeński pozwala uzmysłowić małżonkom, na czym polega słodycz spotkania z Bogiem. Porównanie to nie sugeruje, że szczęście wieczne będzie polegało na przeżyciu seksualnym, jak interpretowane jest to w islamie, ale jest odwołaniem się do znanych powszechnie ziemskich doświadczeń, aby przez analogię wyobrazić sobie intensywność szczęścia duchowego, jakiego będziemy mogli zakosztować w niebie. Orgazm jest jednym z najbardziej intensywnych ludzkich przeżyć, dlatego odwołując się do tego doświadczenia, najłatwiej można wyobrazić sobie wieczny stan szczęścia ludzi zbawionych. Nieraz w historii próbowano opisać szczęście nieba, np. porównywano ten stan do podniosłej atmosfery wywołanej pięknem śpiewu chóru gregoriańskiego. Ludzie, którzy się zachwycali tego typu muzyką, mogli czuć się przez chwilę przeniesieni w całkiem inny, lepszy stan ludzkiego bytowania. Z pewnością jednak nie myśleli, że w niebie będą nieustannie słuchać pięknej muzyki. Skojarzenie więc przeżycia seksualnego z miłością Boga trzeba interpretować w takim samym sensie, jak skojarzenie z Bogiem przeżycia wywołanego przez piękno sztuki. Zarówno jedno jak i drugie, pomimo że nie jest doświadczeniem religijnym (niektórzy mogą utożsamiać te dwa doświadczenia), może pomóc podprowadzić człowieka ku niepoznawalnej zmysłami rzeczywistości Boga, trudnej do wyobrażenia bez szukania porównań w tym świecie. Któż z ludzi nie chciałby żyć z Bogiem – pełną ciepła, intensywności Miłością, która nieskończenie przenika ludzkie ciało. „W stosunku seksualnym małżonkowie pojmują egzystencjalnie z największą żywością, wprost czują, jak wspaniale być jedno z Bogiem, całym sercem. To ich doświadczenie (…) jest najdoskonalszym wyobrażeniem wspólnoty z Bogiem”5. Przeżycie aktu małżeńskiego daje małżonkom tylko przedsmak uczestnictwa w liturgii niebieskiej. Szczęście przyszłego obcowania z Bogiem będzie tak wielkie i wspaniałe, że każde ludzkie, doczesne doświadczenie przestanie mieć jakąkolwiek wartość, w porównaniu z nim.
Studia nad językiem uświadomiły nam, że za pomocą znaków i symboli potrafimy nadawać znaczenie różnym wydarzeniom życia. Nie jest więc obojętne, jakich schematów myślowych używamy, aby oddać nasze osobiste doświadczenie. Jeżeli dużo mówi się o grzechach seksualnych, to nawet wbrew woli mówcy można wytworzyć w ludziach skojarzenie seksualności z grzechem i złem. Z pewnością u części słuchaczy dokona się utożsamienie poczucia winy (często bardzo silnego) nie tylko z grzechem, ale i z doświadczeniem seksualnym. W konsekwencji niektórzy oderwą seksualność od Boga, a może i odejdą od Niego – przestaną wierzyć w Jego miłość. Świadomość takich zagrożeń nie oznacza jednak, że w rozmowach z ludźmi należy zaprzestać mówienia o grzechu. Analogicznie, jeżeli mówi się o miłości Bożej w kontekście przeżycia seksualnego, to wytwarza się w słuchaczach skojarzenia pozytywne: miłość – przyjemność, spotkanie z Bogiem – spotkanie ze współmałżonkiem, moralność – szczęście itp. Prawdopodobnie część ludzi, którzy swoją duchowość ukształtują na bazie takich pozytywnych skojarzeń, postawi pochopnie znak równości pomiędzy każdym przeżyciem seksualnym a namacalną obecnością Boga. Nie jest to jednak powód, aby zaprzestać mówić o Bożej miłości obecnej w miłości małżeńskiej. Choć Bożej obecności nie mierzy się intensywnością przeżyć podczas miłosnego spotkania, to jednak dobrze, że te przeżycia istnieją, a jeszcze lepiej, gdy przybliżają małżonków do Boga. Oby tylko przeżycia seksualne towarzyszyły moralnemu zachowaniu i wyrażały miłość płynącą z serca. Zmysłowość nadaje zawsze spotkaniu pewnej intensywności. Ważne jest więc, aby to doświadczenie kojarzyło się z prawdziwą treścią małżeńskiego spotkania. Jeżeli dzisiaj katolicy nie znajdą języka, w którym potrafią wyrazić osobiste przeżycia seksualne w poczuciu spójności z wyznawaną wiarą, to łatwo mogą poszukać sobie inspiracji dla opisania swoich przeżyć gdzieś poza Kościołem.
1 Pius XII, Przemówienie: Kwestia moralna życia małżeńskiego 29 październik 1951, AAS (43) 1951, s. 835-854; por. KKK nr 2362.
2 D von Hildebrant, Serce, s. 57-58.
3 M.P. Laroche, Une seule chair, s. 139.
4 E. Lewinas, Całość i nieskończoność, Warszawa 1998, s. 328.
5 R. Bardelli, Il significato dell’ amore, s. 147-148.