Kategorie artykułów

Sakrament małżeństwa (37)
Celebracja aktu małżeńskiego (45)
Miłość ludzka w planie Boga (69)
Czystość przedmałżeńska (15)
Płodność i planowanie dzieci (36)
Początek życia ludzkiego (10)
Wychowanie seksualne dzieci (10)
Orgazm (18)
Inicjacja, gra wstępna (33)
Ciąża i diagnostyka prenatalna (12)
Leczenie niepłodności (11)
Wstrzemięźliwość seksualna (42)
Poronienie (4)
Menopauza (5)
Choroby, trudne sytuacje (67)
Masturbacja (15)
Pornografia (13)
Seksoholizm (9)
Środki antykoncepcyjne (29)
In vitro (11)
Syndrom poaborcyjny (7)
Modlitwy małżeńskie (6)
Pożądliwość serca (54)
Podejście do grzechów seksualnych (57)
Historia i nowoczesność (35)
Stereotypy (51)
Zdrada (11)
Historie z życia (43)
O nas Kontakt

WESPRZYJ NAS

Na czym polega świętość w codzienności

Na czym polega świętość w codzienności

Najbardziej chyba znane stwierdzenie Rahnera to jego zdanie wypowiedziane w jednym z wywiadów: „Chrześcijanin przyszłości albo będzie mistykiem, albo go w ogóle nie będzie…” Słowa te nie były jednak apelem o całodniowe oddawanie się medytacji i kontemplacji. Dla Rahnera – jezuity odwołującego się do ignacjańskiej zasady szukania Boga we wszystkim – mistycyzm to dostrzeżenie wymiaru głębi, duchowej tajemnicy, która jest fundamentalnym składnikiem każdego istnienia.

 

Transcendencja w jego rozumieniu to wymiar prowadzący w głąb, a nie w górę; w głąb – czyli ku temu, co najistotniejsze i zasadnicze. Mistycyzm oznacza odkrywanie zakorzenienia każdej, najmniejszej nawet rzeczy w misterium, z którego wszyscy czerpiemy. Z pełnym przekonaniem Rahner mówił o mistycyzmie spraw powszednich, o mistyce najbardziej szarych dni.

Twierdził nawet, że ten trudny do określenia „mistycyzm” życia codziennego „będzie uznany za istotę chrześcijaństwa”. Podkreślał, że istnieje specyficzna łaska codzienności – Boży dar zawarty w najzwyklejszych wydarzeniach szarego życia, uchwytny dopóty, dopóki trwa ich zwyczajność. Odkrycie tego wymiaru nazywał wręcz „przewrotem kopernikańskim” we współczesnej pobożności.

Przewrót ten polega na odkryciu, że codzienność – pozornie powierzchowna, czysto „świecka” i „światowa”, mająca niewiele wspólnego z Bogiem czy wręcz oddzielająca od Niego – zawiera wymiar głębi, wypełniona jest, może być wypełniona, przez Boga i Jego łaskę. Jeśli chrześcijanin doświadczy takiego przewrotu w swojej duchowości, nie musi już uciekać od codzienności ku wyższym sferom ducha, lecz będzie przeżywał swą wiarę pośrodku niej. Rahner zachęcał: „Nie powinniśmy prosić Boga: »uczyń z mego dnia powszedniego dzień święty«, lecz raczej: »daj, aby mój dzień powszedni pozostał dniem powszednim«”.

W tym ujęciu codzienność jako taka jest miejscem spotykania Boga, szansą doświadczenia Ducha Świętego i Jego łaski. Bóg nie jest odległy, lecz bliski. Bo przecież – jak mówił św. Paweł na ateńskim areopagu – „w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17, 27-28). To jeden z moich ulubionych fragmentów biblijnych, a uwrażliwił mnie nań duszpasterz z czasów licealno-studenckich, pallotyn ks. Zygmunt Zymliński. Skoro „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”, to spotkanie Boga nie musi być wcale tak trudne, jak się wydaje. Dla chrześcijanina wszystko może stać się wydarzeniem łaski.

Żyjąc wiarą, nie trzeba już zatem uciekać od spraw doczesnych (dawniej pogardliwie zwanych sprawami „tego świata”). Dzisiaj potrzebna jest wiara – jak mówił Rahner – miłująca ziemię. Wiedział o tym także cadyk z Góry Kalwarii, który powiedział kiedyś: „Słyszę nieraz, jak ludzie mówią: »Odrzucam ten świat«. A czy świat jest twój, że możesz go odrzucić?”

Świat nie musi być zatem przeszkodą dla człowieka wierzącego – i Żyda, i chrześcijanina (tu się akurat nie różnimy). Świat jest przecież stworzony i zbawiony przez Boga. Zwłaszcza chrześcijanin powinien mieć przyjazny stosunek do świata. Przecież wierzymy, że Bóg zechciał po prostu stać się człowiekiem i żyć jak my. Nie uciekał od ludzkiego świata, lecz go świadomie wybrał, z jego skończonością, mitręgą i znojem.

Przez wiele lat jednak nawet wielcy święci nie widzieli dla chrześcijan możliwości uświęcenia w stanie świeckim. Dobitnie wyraziła taki model myślenia św. Katarzyna ze Sieny, która – odpowiadając na prośbę pewnego adwokata z Florencji o kierowanie jego życiem wewnętrznym – obwarowała swą zgodę dwoma warunkami: jej rozmówca musiałby najpierw porzucić swe małżeństwo i pracę zawodową. Nie zmienia to, rzecz jasna, faktu, że była wielką świętą, ale…

Dzisiaj już także o powołaniu zakonnym nie mówi się jako porzuceniu świata. Zakonnice i zakonnicy mają bowiem, nawet jeśli są zamknięci za murami swoich klasztorów, modlić się w intencji świata, a nie zajmować się swoim prywatnym uświęceniem. Tym bardziej świecki chrześcijanin – który siłą rzeczy jest zanurzony w sprawach powszednich – powołany jest do tego, by w swoim świeckim życiu przekraczać poczucie własnej skończoności. Rahner pisał: „Człowiek świecki wtedy tylko jest dobrym chrześcijaninem, gdy kocha świat, ludzi i historię, a w jej głosie słyszy głos Boga”.

 

Łaska codzienności, codzienność łaski

Czy jednak to, o czym pisze niemiecki teolog, jest możliwe? Czy da się przeżywać codzienność jako łaskę? Czy możliwe jest otworzenie całego swojego życia dla Boga?

Wbrew pozorom, refleksja Rahnera znajduje potwierdzenie w rzeczywistości. Rzecz jasna, nie będzie to dotyczyło „typowego” katolika. Tradycyjnie bowiem zazwyczaj bardzo wyraźnie rozdziela się w naszej pobożności to, co religijne, od tego, co świeckie. Ale zdarza się też inna postawa. Na przykład w pogłębionej socjologicznej analizie religijności „odnowionej” – czyli właściwej uczestnikom kościelnych wspólnot i ruchów odnowy duchowej – odnaleźć można podobne głosy. „Nie przekroję się przecież na pół, żeby powiedzieć, co jest we mnie religijne, a co nie” – odpowiedział socjologom z Uniwersytetu Warszawskiego pewien badany młody człowiek. Znakomicie wyraził tym samym Rahnerowską intuicję, że religijność nie jest dodatkowym uzupełnieniem ludzkiego życia o tzw. wymiar religijny, lecz przenika wszystkie jego wymiary.

W podsumowaniu wspomnianych badań Mirosława Grabowska tak przedstawiła religijność „odnowioną”: „Nie ma już porządku świeckiego i świętego, życia codziennego i niedzielnego obrządku. Całe życie staje się otwarte na sacrum. Nie znaczy to oczywiście, że wszystko jest sakralne. Znaczy to, że wszystko może być sakralne, ponieważ nie ma obszarów zasadniczo świeckich. W samotnej refleksji lub w zajadłej kłótni, w kościele lub na ulicy, w życiu publicznym i w życiu rodzinnym mignąć nam może twarz Chrystusa, stanowiąca dla nas zobowiązujące wyzwanie. Nie jakiś obszar życia (np. praktyki kościelne), lecz możliwe wydarzenie jest święte”. Uderzająca jest zbieżność tych socjologicznych wniosków z teologicznymi rozważaniami Rahnera – decydującym czynnikiem jest tu, płynące ze  świadomej wiary, odmienne podejście do życia.

Takie podejście jest zresztą pogłębieniem pewnego cennego aspektu religijności tradycyjnej, zwłaszcza ludowej – w której chciano przecież uświęcić cały świat. Dobrze nam znane krzyże i kapliczki stawiane tak licznie przy drogach czy na polach są tego najlepszym wyrazem. Także w zachowaniach przetrwał gdzieniegdzie ten aspekt – modlitwa przed posiłkami, kreślenie chleba znakiem krzyża przed pokrojeniem, zdejmowanie czapki przed kościołem, gdy się obok niego przechodzi czy przejeżdża (nawet autobusem komunikacji miejskiej…). Religijność ludowa starała się otwierać Bogu drzwi codzienności, to dopiero w religijności drobnomieszczańskiej pozamykano je przed Nim, wyznaczając Mu miejsce w wąsko pojętej sferze sacrum.

Poszukiwanie Boga w codzienności prowadzi ku temu, aby nasza codzienność się przemieniła – ale nie dlatego, że zaczniemy wykonywać inne czynności, lecz poprzez to, że inaczej na nią spojrzymy. Istnieje tu pewna analogia do sposobu, w jaki do skrzywdzonego człowieka podszedł miłosierny Samarytanin w ewangelicznej przypowieści. Widział on tę samą sytuację co inni ludzie – kapłan i lewita – którzy mijali rannego. Lecz tylko on spojrzał na tę sytuację z miłością, ze współczuciem, tylko on „wzruszył się głęboko” (Łk 10, 33). Opatrzył skrzywdzonemu rany, zawiózł do gospody i pielęgnował go. W ten sposób – mówi Jezus – tylko on naprawdę „okazał się” bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców. Kapłan i lewita też byli jego bliźnimi, ale w swojej codziennej sytuacji życiowej nie potrafili tego okazać – ich sposób widzenia świata to uniemożliwiał. Miłosierny Samarytanin patrzył na świat inaczej, głębiej – dzięki temu dostrzegł więcej i okazał się bardziej człowiekiem.

Codzienność można zatem rozumieć jako swego rodzaju test wiary, sprawdzian jej głębi i autentyczności. Chociaż Bóg nie przychodzi z zewnątrz do naszej codzienności, by ją przemieniać, lecz jest w niej już od początku milcząco obecny – to jednak na co dzień jesteśmy zazwyczaj nieczuli na tę milczącą obecność. Jak mówi Rahner, zagłuszamy głos dobiegający z najgłębszych pokładów naszego człowieczeństwa, bo mamy „serca zasypane” przez gruz spowszednienia, sceptycyzmu, zgorzkniałości i rozpaczy – jesteśmy wówczas uwięzieni w skończoności, w przemijaniu, w rozczarowaniach, w nędzy, w beznadziejnych wysiłkach.

Jak otwierać „zasypane serce”, jak odnajdywać Boga w codzienności, skoro jej wymiar duchowy nie jest wcale oczywisty? Nie ma na to prostego przepisu. „Mistyka codzienności jest łaską, w całej pełni łaską” – pisał Rahner. Pierwszym krokiem ku otwarciu zasypanego serca jest dostrzeżenie własnej niewystarczalności i słabości, wyznanie w modlitwie: „Wierzę, Panie, zaradź niedowiarstwu mojemu” (Mk 9, 24). Sprawą kluczową jest tu odpowiednie podejście do życia – z wiarą. Taka postawa nie sprawia, że w jakiś istotny sposób zmienia się zewnętrzna rzeczywistość, sprawia natomiast, że zmienia się sposób patrzenia na rzeczywistość, zmienia się jej interpretacja – człowiek dostrzega wówczas jej głębszy wymiar. Chrześcijanie nie widzą przecież świata odmiennego niż ten, który spostrzegają inni ludzie. Widzą ten sam świat, lecz patrzą nań (czy też: powinni patrzeć) inaczej.

A co to znaczy: patrzeć na świat po chrześcijańsku? To znaczy zobaczyć w nim coś, czego normalnie nie widać; spoglądać w głąb, w tajemnicę; to znaczy – jak mówi abp Alfons Nossol w książce „Być dla, czyli myśleć sercem” – patrzeć z wiarą, która postrzega inaczej, z nadzieją, która widzi dalej, z miłością, która sięga głębiej. Patrzeć po chrześcijańsku to dostrzegać, że – jak napisał Jan Paweł II w liście apostolskim „Tertio millennio adveniente” – „w codziennym ludzkim doświadczeniu kiełkują już ziarna ostatecznego zbawienia, które nastąpi na końcu czasów”. Będąc uczniami i naśladowcami Jezusa, jesteśmy wezwani zwłaszcza do tego, by widzieć ten świat ze szczególną miłością – „tak jak Chrystus nas umiłował”.

Kard. Leo Suenens napisał modlitwę poranną, która mi często towarzyszy: „Pragnę spoglądać na świat oczyma przepełnionymi miłością; patrzeć ponad to, co jest tylko pozorem; widzieć Twoje dzieci tak, jak Ty sam je widzisz, i dostrzegać w nich to, co dobre (…)”. Te słowa to znakomite wprowadzenie w codzienne obowiązki, które jawią się jako szare i monotonne. Jeśli kogoś męczy poczucie, że będzie ponownie wykonywał te same nudne czynności; że będzie spotykał znowu tych samych ludzi; że jest „skazany” na ich humory, dziwactwa i słabości (a oni na jego!); jeżeli wie, że nie przeskoczy samego siebie; jeżeli wie, że liczba obowiązków danego dnia go przerasta i najprawdopodobniej będzie swoją frustracją z tego powodu frustrował innych – wówczas warto pomodlić się, by spojrzeć na ludzi, których spotkamy, na nasze relacje i całą codzienność inaczej: z miłością; „tak, jak Ty sam je widzisz”; spróbować zobaczyć tę rzeczywistość Bożymi oczami.

Co stanie się z naszym powszednim życiem, gdy będziemy potrafili inaczej spojrzeć na świat, „odsypać” zasypane serca? Zmieni się i niewiele, i nieskończenie wiele – niewiele, bo codzienność pozostanie codziennością; nieskończenie wiele, bo w szarej codzienności paradoksalnie odkryjemy Bożą łaskę.

Codzienność jest i pozostanie ciężarem, krzyżem. Jest i będzie szara, nie stanie się nagle kolorowa. Ale tak jak uśmiech drugiego człowieka potrafi nam rozświetlić najbardziej ponury dzień, tak świadome podjęcie własnych powszednich obowiązków może pozwolić dostrzec, że w nich też jest Bóg i Jego łaska – taka codzienna, zwykła, mała, drobna łaska. Ale to przecież też łaska – Jego dar…

Łaska Boża udziela się nie tylko w sakramentach, nie tylko w chwilach wielkich wzlotów ducha, lecz także w codzienności. Łaska codzienności to nie łaska „tania”, gorsza czy szara, to jedynie łaska trudniej dostrzegalna. Według znanych słów z Listu do Rzymian, „gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (5,20). Jestem głęboko przekonany, że słowa te stosują się także do przeżywania codzienności. Istnieje grzech powszedni, ale też i powszednia łaska. I ta powszednia łaska silniejsza jest niż grzech powszedni.

Trudno w to uwierzyć. Ale popatrzmy na stosunek rodziców do dzieci. Nawet ci, którzy dzieci nie mają, wiedzą doskonale, że w ciągu dnia rodzice czasem mają własnych dzieci po prostu dosyć: bo narozrabiały, bo hałasują, bo nieznośne, bo się kłócą, bo to, bo tamto…  A gdy się kładą do łóżka, zaraz myślimy, jakie one kochane – i w ogień by się skoczyło za nimi. Bo wtedy właśnie zaczynamy widzieć szerzej. Kończy się dzień i spoglądamy na jego przebieg globalnie, a nie z perspektywy jednego czy drugiego dziecięcego postępku czy własnego zmęczenia, rozdrażnienia lub przewrażliwienia. Wtedy widać, że dobra jest o wiele więcej, że łaska silniejsza jest niż grzech, a dobro potężniejsze i bardziej atrakcyjne od zła. W tym celu jednak trzeba się zatrzymać! W pośpiechu tego się nie da zauważyć…

 

Nie co, ale jak…

Rozwiązywanie problemu z codziennością nie polega zatem na zmianie tego, co robimy, lecz – jak to robimy. Istotną cechą codzienności jest to, że wydaje się nam, iż nie jesteśmy w niej wolni, że zmuszeni jesteśmy do wykonywania czynności, na które często nie mamy ochoty. Pozostajemy jednak wolni, jeśli chodzi o wybór naszego podejścia do tych czynności. Ważne jest, jak do nich podchodzimy – także do tego, co przykre, wymagające i trudne.  Angielski teolog Donald Nicholl podkreśla, że życie codzienne to ćwiczenie duchowe: „Każde zdarzenie codziennego życia jest wodą na młyn świętości”. To od nas zależy, czy potrafimy je wykorzystać.

Nie rodzaj wykonywanej czynności jest ważny – każdy z pewnością zna szczęśliwe sprzątaczki i nieszczęśliwych informatyków czy lekarzy, którzy kiedyś z takim trudem dobijali się o miejsca na swoich wymarzonych kierunkach studiów. Można być szczęśliwym i być blisko Boga, wykonując każde zajęcie; można też być nieszczęśliwym frustratem i oddalać się od Boga, wykonując każde zajęcie. Różny może być nasz stosunek do codziennych obowiązków – jeden człowiek nieustannie narzeka (z różnych powodów – bo nudne i powtarzalne, albo że za dużo pracy i się ciągle nie wyrabia…), inny wykonuje te same zajęcia w poczuciu, że tak właśnie trzeba, że jest na właściwym miejscu.

Ponad 18 wieków temu tak pisano o wyznawcach Chrystusa: „Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem […] ich sposób życia nie odróżnia się niczym szczególnym […] stosują się do miejscowych zwyczajów w ubraniu, jedzeniu, sposobie życia, a przecież samym swoim postępowaniem uzewnętrzniają owe przedziwne i wręcz paradoksalne prawa, jakimi się rządzą” – to fragment „Listu do Diogneta”, pochodzącego prawdopodobnie ze schyłku II wieku. Chciałoby się móc powiedzieć o dzisiejszych chrześcijanach: ich codzienność jest taka sama jak innych ludzi wokół nich, lecz ów przedziwny i paradoksalny sposób, w jaki ją przeżywają, objawia, że ich życie ma niepowtarzalną treść i sens. Są inni, choć wydaje się, że tacy sami. Choć wykonują te same czynności, są bowiem wewnętrznie inni. I widać to na zewnątrz…

Powie ktoś: łatwo się o tym mówi, ale jak to robić w praktyce? Jasne, że praktyka jest trudniejsza – od początku mówiłem, że mam z nią większe kłopoty niż z teorią. Spróbuję jednak być nieco bardziej konkretnym. Znów z pomocą przychodzi mądrość chasydzka. Gdy zmarł wielki rabin Mosze z Kobrynia, zapytano jednego z jego uczniów: „Co dla twojego nauczyciela było najważniejsze?”. Tamten namyślił się i odpowiedział: „To, czym właśnie się zajmował”… Wielki czternastowieczny mistyk chrześcijański Mistrz Eckhart mówił niemal identycznie: „Mądrość polega na wykonywaniu najbliższego obowiązku: wykonywaniu go z całego serca i znajdowaniu w nim radości”.

Dostrzec można w tych słowach echo apelu św. Pawła: „Przeto czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie” (1 Kor 10, 31). A skoro tak, to teraz będzie mowa o rzeczach przyziemnych. Wcześniej jednak mała klasyfikacja. Nie ma bowiem jednego chrześcijańskiego sposobu przeżywania codzienności i myślenia o jej roli w życiu duchowym. Chrześcijanin może od codzienności uciekać; może chcieć ją „od zewnątrz” uświęcać; może ją wreszcie akceptować i żyć nią jako taką. Mając świadomość, że w ludzkim życiu te trzy postawy wzajemnie się przeplatają, chciałbym je tu opisać odrębnie.

Te różne sposoby chrześcijańskiego przeżywania codzienności to:

  1. ucieczka od codzienności (celem życia chrześcijańskiego staje się wówczas uświęcenie pomimo codzienności);
  2. sakralizacja codzienności (celem jest uświęcenie w życiu codziennym);
  3. akceptacja codzienności (celem staje się uświęcenie poprzez codzienność).

Pierwszy z tych sposobów myślenia i życia chrześcijańskiego zakładał, że codzienność (i szerzej: sprawy ziemskie) są złe. Wyciągano z tego wniosek, że trzeba od nich uciekać – im dalej, tym lepiej. Codziennym obowiązkom należało poświęcać tylko tyle czasu, ile konieczne, a następnie oddawać się czynnościom, które prawdziwie mogły wyrażać wielkość ludzkiego ducha i być godną odpowiedzią na Boże wezwanie. Codzienność była tu jedynie przeszkodą w życiu chrześcijańskim i żadnym sposobem nie mogła się stać drogą do świętości. Dlatego tak trudno było osiągnąć świętość człowiekowi świeckiemu – żyjąc w rodzinie, musząc zdobywać środki do życia, ex definitione nie mógł on zajmować się tym, co naprawdę godne chrześcijanina. „Były dwa światy: ziemski, świecki, w którym zwykły człowiek chcąc nie chcąc musi się  głównie poruszać, i religijny, który jako inny, dodatkowy, należy przede wszystkim do księży i zakonników” – opisywał Rahner. Sacrum było wyraźnie oddzielone od profanum (profanum = to, co świeckie w życiu; sacrum = to, co religijne). Świętymi zostać mogli praktycznie tylko ci, którzy od świata ziemskiego uciekali, bo właściwie tylko oni funkcjonowali w sferze sacrum.

W drugim stylu również przyjmowano, że codzienność należy do sfery profanum, a zatem wymaga przemienienia, niejako przyłączenia do sfery sacrum.  Przedstawiciele tego nurtu myślenia już nie sądzili jednak, iż codzienność jest i musi pozostać zła, nie chcieli już uciekać  od codzienności, pragnęli ją więc uświęcić. Pod hasłem „uświęcenie codzienności” pisali jednak i mówili głównie o modlitwie i umartwieniach, mimochodem jedynie wspominając o wykonywaniu świeckich obowiązków. Sprowadzając rzecz do trywialnego – ale jakże codziennego – konkretu: w przypadku czynności obierania ziemniaków można ją było „sakralizować” poprzez np. ofiarowanie jej w jakiejś intencji, potraktowanie jako umartwienia czy poprzez towarzyszącą jej cichą modlitwę lub nucenie pobożnych pieśni. Obieranie ziemniaków jako obieranie ziemniaków nie mogło jednak być wyrazem duchowości; nawet najstaranniej i najbardziej profesjonalnie wykonana czynność ta nie mogła przynosić człowiekowi pożytku duchowego.

Różnica między pierwszym a drugim stylem duchowości jest chyba wyraźna. W obu przypadkach czynność obierania ziemniaków należy do świeckiej, dla niektórych pogańskiej niemal, sfery naszego życia. Za pierwszym razem trzeba ją czym prędzej porzucić, by oddać się modlitwie; za drugim razem pojawia się już zalecenie, by na tej świeckiej czynności „wycisnąć pieczęć świętości”, dodać do niej jakieś religijne znaczenie.

Duchowość trzecia – akceptacji codzienności i poszukiwania w niej samej wymiaru duchowej głębi – nie jest bynajmniej wynalazkiem dwudziestowiecznym, istniała praktycznie już wcześniej, ale w wymiarze teologicznym mogła się pojawić w myśli chrześcijańskiej dopiero po teologii rzeczywistości ziemskich. Ten nurt refleksji teologicznej podjął bowiem wątek obecny w drugim z omawianych stylów duchowości (że sprawy ziemskie nie są ex definitione złe i można je przeżywać po chrześcijańsku) i rozwinął go aż do przełamania podziału sacrum-profanum. Świat przestał już być podzielony (czy nawet rozerwany) między to, co święte i to, co świeckie. Teologowie dostrzegli, że wszystko może być  święte. Ba, nawet wszystko, co czyni człowiek wierzący, powinno być święte – właśnie ze względu na to, że on (lub ona) to czyni. Czynność może być banalna, ale najważniejsze, aby wykonać ją dobrze…

W tym sposobie myślenia codzienność okazuje się – przynajmniej potencjalnie – pełna Bożej łaski. Różnicę między drugim a trzecim stylem duchowości najlepiej sformułował wybitny francuski teolog, dominikanin Marie-Dominique Chenu, określając ją mianem dążenia do „sakralizacji” spraw świeckich bądź też do ich „uświęcenia”: „Gdy to, co świeckie przechodzi w coś sakralnego, tym samym przestaje być świeckie; gdy staje się święte, świeckim pozostaje”. Innymi słowy, w drugim stylu obieranie ziemniaków na skutek modlitw lub innych religijnych zabiegów obierającego stawało się działaniem z innego porządku (przestawało być czynnością świecką, a stawało uświęconą), w trzecim zaś stylu pozostaje prostym obieraniem ziemniaków – czynnością codzienną, ale to nie znaczy banalną; powszednią, ale pomagającą kroczyć drogą świętości.

Zbigniew Nosowski
Szare a piękne. Rekolekcje o codzienności, Biblioteka Więzi 2007, s.17-30

 


 

Zbigniew Nosowski (ur. 1961), dziennikarz, publicysta, działacz katolicki. Redaktor naczelny miesięcznika „Więź”. Konsulator Papieskiej Rady ds. Świeckich, audytor Synodu Biskupów w 2001 i 2005 roku. Członek zarządu warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Od marca 2007 roku współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów.


Podobne artykuły: